Cepelia. Dziś to słowo jest synonimem kiczu. Kiedyś było jego zaprzeczeniem: oznaczało sztukę ludową w dobrym guście i w ekskluzywnej cenie. Odnosiło się do sieci sklepów Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego. I choć ten związek spółdzielni rękodzieła już nie istnieje (działał w latach 1949-1990), to sklepy z jego charakterystycznym logo jeszcze działają. A raczej ledwo zipią. Nic dziwnego, bo na tle tanich, choć z reguły tandetnych, gadżetów pseudoludowych „made ich China”, ręcznie dziergane, rzeźbione czy malowane prace są bez szans. Nikogo więc nie powinno dziwić, że Cepelie chylą się ku upadkowi. Aż trudno uwierzyć w to, że sklep z niemal 48-letnią tradycją, Cepelia w Rybniku, odlicza ostatnie dni do zamknięcia.
W listopadzie koniec
Rybnicka Cepelia przy ul. Sobieskiego działa od 1964 r., ale już niedługo. 1 listopada zostanie po niej wspomnienie.
O dziwo, na tę wieść, jak nigdy wcześniej, zaczęli się zjeżdżać mieszkańcy z okolicznych miast i wykupują, co się da. Wcześniej przez wiele miesięcy sklep świecił pustkami. Zachętą jest oczywiście wyprzedaż. A może trochę sentyment też.
– No tak, teraz, jako że mamy likwidację sklepu, to obniżyliśmy ceny o 40 procent, więc chętnych nie brakuje – mówi Teresa Hulim, ekspedientka od 24 lat.
Podobnie jak jej koleżanka, Gabriela Baszczoń, która w rybnickiej Cepelii przepracowała 27 lat, nie wyobraża sobie pracy w innym miejscu.
Kiedyś były lepsze czasy
Pracownice rybnickiej Cepelii doskonale pamiętają czasy, kiedy nastał tzw. boom cepelniany.
– To było w latach 1985-1990, kiedy zaczęły się masowe wyjazdy do Niemiec. Nasi emigranci wracali potem do Polski na urlopy i kupowali wszystko, co im się mogło kojarzyć z ich rodzimym krajem – wspomina pani Gabriela.
I tak było długo, aż do roku 2000. Wtedy nad Cepelią zawisły czarne chmury. – Rosły markety, jeden za drugim. Małe sklepiki zaczęły upadać, a ludzie pokochali „chińskie” byle co – dodają ekspedientki.
Ale nie wszystkich kusi azjatycka tandeta. – Kilka dni temu zawitała do nas pani, która wróciła mocno zawiedziona z wczasów z Zakopanego. Okazało się, że na Krupówkach nie mogła kupić drewnianego wiatraczka, przyszła więc do nas – żartuje pani Teresa Hulim.
Problemów cała masa
Markety, galerie i chińskie tanie podróby to niejedyny problem, z którym muszą zmagać się Cepelie.
– Naszym największym problemem jest kryzys wartości wyrobu tradycyjnego. Ponieważ ręcznie wykonywane towary z naturalnych tworzyw są droższe, ludzie sięgają po nie rzadziej. Przez to mamy mniej klientów i powoli przestajemy zarabiać. A jeśli sklep nie zarabia lub wychodzi na zero, to jaki jest dalszy sens jego prowadzenia? – pyta retorycznie Ewa Kalbarczyk, dyrektor biura zarządu Cepelii Sp. z o.o.
Jedynym ratunkiem na przetrwanie sklepów może być wynajęcie tańszych lokali, w których mieszczą się placówki, lub obniżenie przez najemców czynszu. Zakład Gospodarki Mieszkaniowej w Rybniku, który zarządza kamienicą, gdzie mieści się Cepelia, nie zgodził się na to.
– Teraz płacimy ponad 6 tysięcy złotych czynszu miesięcznie. Zimą, kiedy są opłaty za ciepło, ta kwota jest większa. Od kilku miesięcy musimy już tylko dopłacać do interesu – dodaje Kalbarczyk.
Co dalej z Cepeliami?
Upadku rybnickiej Cepelii już raczej nic nie powstrzyma. Władze próbowały szukać lokalu zastępczego, ale ten udało się znaleźć poza ścisłym centrum, a jak wiemy Cepelie działają wyłącznie w pobliżu rynków. Tak było zawsze, taka jest firmowa polityka i tradycja.
Na szczęście w przypadku pozostałych 9 śląskich sklepów, m.in. w Katowicach, Raciborzu i Częstochowie, zagrożenia upadkiem nie ma. Przynajmniej na razie.
– Tam jeszcze wychodzimy na swoje, choć też szukamy lokali zastępczych – przyznaje Ewa Kalbarczyk.
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?