Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uchodźcy z Ukrainy dotarli do Gaszowic. "Musieliśmy uciekać tak, jak staliśmy"

Barbara Kubica-Kasperzec
Barbara Kubica-Kasperzec
Pow. rybnicki. - Dostaliśmy informację, że za chwilę do Polski pojedzie autobus, więc nie było czasu na pakowanie. Do plecaka wnuka wrzuciłam tylko trochę bielizny dla siebie. I tyle. Taka jestem zła, taka jestem wściekła, że przez tego jednego człowieka, my inteligentni, mądrzy, dobrzy ludzie jesteśmy zmuszeni uciekać w jednym ubraniu, jak żebracy. Stłoczeni na granicy jak barany – te słowa usłyszeliśmy z ust Natalii Ustjak, mieszkanki jednej z małych miejscowości kilka kilometrów pod Lwowem. W środku nocy z soboty na niedzielę, wraz z córką i trójką wnuków trafiła do Domu Przyjęć Ewa w Piecach w gminie Gaszowice. To tutaj, w hotelu funkcjonującym przy Domu Przyjęć znalazła gościnę, dach nad głową i ciepłą strawę. No i schronienie. Tutaj właśnie – we wspomnianej „Ewie” – trwała zbiórka darów dla uchodźców. Pomagali pracownicy, pomagali mieszkańcy gminy.

Uchodźcy z Ukrainy znaleźli schronienie w Gaszowicach. "Musieliśmy uciekać tak, jak staliśmy" - mówią nam rodziny

- Dostaliśmy informację, że za chwilę do Polski pojedzie autobus, więc nie było czasu na pakowanie. Do plecaka wnuka wrzuciłam tylko trochę bielizny dla siebie. I tyle. Taka jestem zła, taka jestem wściekła, że przez tego jednego człowieka, my inteligentni, mądrzy, dobrzy ludzie jesteśmy zmuszeni uciekać w jednym ubraniu, jak żebracy. Stłoczeni na granicy jak barany – te słowa usłyszeliśmy z ust Natalii Ustjak, mieszkanki jednej z małych miejscowości kilka kilometrów pod Lwowem. W środku nocy z soboty na niedzielę, wraz z córką i trójką wnuków trafiła do Domu Przyjęć Ewa w Piecach w gminie Gaszowice. To tutaj, w hotelu funkcjonującym przy Domu Przyjęć znalazła gościnę, dach nad głową i ciepłą strawę. No i schronienie. Tutaj właśnie – we wspomnianej „Ewie” – trwała zbiórka darów dla uchodźców. Pomagali pracownicy, pomagali mieszkańcy gminy.

- Mój mąż pracuje w firmie transportowej w Tychach. Kiedy u nas, na Ukrainie, zaczęło się źle dziać, było jasne, że trzeba uciekać. Ale to wcale nie było proste. Najpierw próbowaliśmy pociągiem dostać się do Przemyśla. Ale nie przyjechał… Potem dostaliśmy sygnał, że za dwie godziny pojedzie autobus do Warszawy z Lwowa. Uciekaliśmy w zasadzie tak jak staliśmy – mówi córka pani Natalii – Marta Szymańska. - Dojechaliśmy do Warszawy skąd dwoma busami odebrali nas koledzy męża. Panie, z którymi jechałam, to były żony kolegów mojego męża z pracy. Wieźli nas w tej nocy, nie wiedziałyśmy gdzie jedziemy, gdzie zamieszkamy, co z nami będzie. To było straszne – dodaje.

Ona do Polski uciekała wraz z trójką dzieci. Artur ma 12 lat, Diana 10, a najmłodszy Maks ma 4. To prawdziwy wulkan energii. Wszędzie go pełno. W czasie długiej drogi trochę się przeziębił. Ale po hotelowych korytarzach biega z małym robotem w ręce. Znalazł go w całej stercie zabawek podarowanych przez okolicznych mieszkańców.

- Fajny ten robot, pobawisz się ze mną? - mówi do mnie wręczając drugiego robota. Mówi po ukraińsku, ale tak wyraźnie, ładnie, że nietrudno go zrozumieć. I po chwili buzia mu się nie zamyka. Opowiada, pokazując na robota. - Teraz nie jest już taki przestraszony. Ale w czasie podróży, kiedy jechaliśmy, był przerażony, nie jadł, nie pił – mówi nam jego babcia, pani Natalia.

To co widziały na granicy ukraińsko-polskiej opowiadają niechętnie. - Było tam mnóstwo ludzi. Tłumy. Panie z malutkimi dziećmi, miesięcznymi, starszymi, w wózkach, w nosidełkach. Stali w deszczu, na mrozie, wiele godzin. Co chwilę jeździły karetki, bo dzieci chore. Nam po drodze też zabrakło wody. Staliśmy na granicy godzinami, wokół mnóstwo aut, ludzi. Potem postanowili, że jeden z pasów dla ludzi wjeżdżających do Ukrainy będzie przeznaczony dla autobusów. I tak wjechaliśmy do Polski. A tutaj zaraz dostaliśmy wodę, ciepłą kawę, herbatę, jedzenie, bułki. Poczuliśmy ulgę, że ktoś tu na nas czeka i nas wita – mówi z łzami w oczach pani Natalia. Niektórzy wchodzili do autobusu, żeby się ogrzać, choć na moment.

- To było straszne. Jeden chory człowiek, idiota, zmusił nas, żebyśmy jak barany stłoczeni, musieli uciekać – łka pani Natalia. - U nas mieliśmy wszystko. Jesteśmy mądrymi ludźmi. Ja jestem inżynierem, na emeryturze. Mamy duży dom pod Lwowem, auta, psa i kota. Na miejscu został mój mąż, pilnuje domu. Ja córka się z dziećmi tutaj trochę zorganizuje, może jej mąż wróci, to ja pojadę z powrotem na Ukrainę. Nie chcę zostawiać swojego domu – mówi pani Natalia.

W nocy do Domu Przyjęć „Ewa” dotarło łącznie około 15 osób. W niedzielę dojechało kilka kolejnych. Łącznie to około 20 osób. Panie nie siedzą jednak z założonymi rękami. Segregują przywiezione przez mieszkańców regionu rzeczy, pakują do kartonów, bo z „Ewy” dary jadą dalej. - Przynajmniej mamy czym zająć na chwilę ręce i myśli. Mój mąż i zięć pracują w Polsce. Wrócili teraz na Ukrainę, walczyć. Jestem przerażona – mówi nam Halina Obirzyk. Do Pieców dotarła z 11-letnią córką Weroniką. - Moja starsza córka, wraz ze swoim 1,5 rocznym synem
, synowa z dziećmi i moja siostra z trójką dzieci wciąż są w drodze. Tutaj nie ma już dla nich miejsca, ale może gdzieś w pobliżu, nie wie pani? - dopytuje mnie.

Widok uciekających przyjaciół, znajomych, innych mieszkańców Ukrainy był dla nich wszystkich traumą. - Bardzo się boję. Boję się o rodzinę, o nas, nie wiem co z nami będzie. Wszyscy chcielibyśmy wrócić do domów – mówi pani Halina.

Uchodźcy z Ukrainy dotarli do Gaszowic. "Musieliśmy uciekać ...

Póki co, w domu przyjęć mają wszystko, czego im trzeba. Kucharki, które zazwyczaj szykują jedzenie na wesela czy studniówki, teraz gotują dla swoich gości. Okoliczni mieszkańcy dbają o to, by na miejscu było mięso, chleb. W kartonach są setki żeli do mycia, mydeł, tysiące zabawek, puzzli. Są pościele, łóżeczka dziecięce, koce. - Wszystko pakujemy, segregujemy, przekazujemy dalej według potrzeb. Na ten moment mamy zapasy. Mamy foteliki dla dzieci, wózki, wszystko. Jeśli ktoś z okolicy, z regionu ma w domu uchodźców, przyjął pod swój dach kogoś, to może się do nas zgłosić po wyprawkę dla tych osób. Możemy dać dosłownie wszystko, i dla dzieci i dla dorosłych – mówi Daria Czwortek, menadżerka hotelu przy Domu Przyjęć „Ewa”.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto