11 lipca 1971 roku – ten dzień już na zawsze zapisał się w historii polskiego sportu żużlowego i miasta Rybnika. Na ulicach było wtedy pusto. W drodze na stadion kibice kupowali na szybko lody Bambino i pędzili co sił, by zająć co lepsze miejsce na łuku stadionu. - Pamiętam, że to było morze głów. Trudno było odróżnić jednego człowieka od drugiego – wspominał w jednej z rozmów z nami Andrzej Wyglenda, wybitny przed laty żużlowiec z Rybnika. To właśnie on as nad asami. Człowiek legenda z Rybnika świętuje dziś, 4 maja, 82 urodziny.
O jego żużlowej, wspaniałej karierze, rozmawialiśmy z panem Andrzejem wielokrotnie. Zawsze nam imponował. Skromny, wesoły, nie skarżący się na nic. Z wielką radością wspominał czasy, kiedy święcił największe triumfy. Tak jak pamiętny tytuł Mistrza Świata Par, wywalczony na domowym torze w Rybniku.
Decyzja o tym jacy zawodnicy pojadą we wspomnianych mistrzostwach w Rybniku w polskiej parze, zapadała na najwyższym szczeblu w żużlowej centrali. O ile powołanie dla Andrzeja Wyglendy nikogo nie dziwiło, bo to wówczas jedne z najlepszych zawodników ścigający się na żużlu w kraju, tak miejsce dla młodego Jerzego Szczakiela to była niespodzianka.
- Wszyscy myśleli, że pojedzie Antek Woryna. To był nasz tor, znaliśmy go, więc wybór był oczywisty. Ale oni chcieli Szczakiela. I jak to się skończyło? Na pierwszym i jedynym wspólnym treningu który mieliśmy przed tymi zawodami Jurek praktycznie wpakował mnie w płot – wspomina w wywiadach Wyglenda. Na wspomniany trening młokos z Opola zresztą też się spóźnił ponad dwie godziny. - Tłumaczył nam, że musiał mamie pomóc siano z pola zwieść. Ostateczne ustalenia przed zawodami były takie, że ja zawsze startowałem z pól wewnętrznych, Jurek z zewnętrznych. Dlaczego? Bo on był młodym zawodnikiem i tylko po szerokiej umiał wtedy jeździć – dodaje pan Andrzej.
Wszystkie wyścigi tych wspaniałych zawodów Polacy wygrali 5:1. To absolutny, nie pobity do dziś wynik. A tłem dla fantastycznych wówczas biało-czerwonych stanowili stawiani w roli murowanych faworytów do złota zawodnicy z Nowej Zelandii - Briggs i Mauger. Ci dwaj zresztą po dekoracji, ku uciesze kibiców, wywieźli się ze stadionu sami… na taczce.
- Andrzej Wyglenda urodził się na Paruszowcu, hutniczej dzielnicy Rybnika 4 maja 1941 roku jako syn Gertrudy i Jana Wyglendów. Matka była rybniczanką, ojciec pochodził spod Raciborza, ale po plebiscycie, przyznającym ziemię raciborską Niemcom, śląska, lecz z gruntu polska rodzina Wyglendów przeniosła się do polskiego Rybnika. Andrzej Wyglenda wzrastał przy rodzeństwie, ale dwaj starsi bracia bliźniacy, Franek i Janek, liczyli się bardziej niż siostry, bo mieli ciekawsze oferty zabaw , niż „baby” siostry, chodziło zwłaszcza o rowery i motory, co synowie odziedziczyli w genach po ojcu. Wyglenda senior był całkowicie oddanym i zwariowanym fanem wyścigów motocyklowych – szosowych, terenowych i żużlowych, co w Rybniku ani przed, ani po wojnie dziwić nikogo nie mogło. Tę pasję najgłębiej z synów przejął najmłodszy syn Andrzej - tak biografię Andrzeja Wyglendy rozpoczynają autorzy książki wydanej z okazji 90-lecia sportu żużlowego w Rybniku, zatytułowanej "Czarny sport, czyste emocje".
W tej pozycji nazwisko Wyglenda przewija się wielokrotnie. Sam jubilat napisał nawet słowo wstępne do książki. - Byłem niskim, niepozornym chłopcem, kiedy po raz pierwszy zgłosiłem się do żużlowej szkółki w Rybniku. Było nas 85 potencjalnych adeptów, więc ówczesny trener Józiu Wieczorek miał w czym wybierać. Popatrzył na mnie, a byłem najmniejszy w tym gronie i powiedział wprost: przyjdź jak zjesz jeszcze co najmniej 10 bochenków chleba. Ale zostałem. Przychylnym okiem spojrzał na mnie ówczesny prezes rybnickiego klubu Tadeusz Trawiński, który trenerowi Wieczorkowi powiedział tylko: tego małego mi zostaw. I tak zaczęła się moja życiowa przygoda. Od tego czasu to żużlowe tory stały się moją codziennością, koledzy z drużyny zastępowali mi rodzinę, kierownik zespołu Jerzy Kubik był dla nas wszystkich drugim ojcem, a adrenalina na stałe wymieszała się z moją krwią. Żużel stał się moją pasją, miłością, niemal całym moim życiem - pisał.
Najmniejszy wzrostem, ale skalą żużlowego talentu – obok Antoniego Woryny – największy rybnicki żużlowiec, w sumie cztery razy stawał na najwyższym stopniu podium IMP (1964, 1968, 1969, 1973), cztery razy wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego podczas najwyższej rangi finałów mistrzostw świata – w latach 1965, 1966, 1969 – DMŚ i w roku 1971 – MŚP. Ów niesamowity finał najlepszych w świecie par na rybnickim stadionie przeszedł do historii sportu z uwagi na niespotykaną dotąd absolutną dominację jednej pary Szczakiel – Wyglenda, która wygrała wszystkie wyścigi bez żadnej straty punktowej, co zapisane zostało w Księdze Rekordów Guinessa.
Bogatą karierę Andrzeja Wyglendy definitywnie przerwał ciężki wypadek na bydgoskim torze w 1976 roku., w eliminacjach Złotego Kasku. Złamany kręgosłup wykluczył dalsze starty, na szczęście po długim leczeniu zasłużony sportowiec wrócił do sprawności fizycznej. Został w Rybniku trenerem, a także, co ciekawe, posłem na Sejm ostatniej kadencji w PRL. Wychował dwoje dzieci, córkę i syna.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?