Nikt z nich nie spodziewał się, że ich bliski sąsiad 39-letni Krzysztof W. właśnie otworzył ogień do członków swojej najbliższej rodziny. W ciągu kilkunastu zaledwie minut ranił siedem osób - teścia, teściową, szwagra, syna, swoją żonę, interweniującego policjanta i sąsiadkę.
Dziś przy ulicy Braci Nalazków, gdzie rozegrał się ten dramat panuje spokój. Jeden z mieszkańców kosi trawnik, dzieci grają w piłkę na głównej ulicy, a z oddali czuć zapach grillowanego mięsa. Chociaż od tragedii minął rok, nadal mieszkańcy w pamięci mają tamte wydarzenia. Nikt z lokatorów domów nie dopuszcza bowiem do siebie myśli, że za rok, dwa, Krzysztof W., po skończonym leczeniu znów może tam wrócić.
- Śledziłem w "Dzienniku Zachodnim" przez rok perypetie sąsiada z organami ścigania. Wiem, że jest chory, ale raczej nie powinien tutaj wracać. Jego rodzina nadal tu mieszka - mówi Michał Rybicki, mieszkaniec Boguszowic, wskazując na okazały dom w pobliżu.
- Ale stronią od ludzi. Ja im się zresztą nie dziwię, swoje przeszli. Słyszałem, że teraz tutaj trudno dom sprzedać, bo się wieść rozniosła, że tu same kryminały mieszkają - dodaje.
Teraz, po trwającym ponad roku śledztwie wiadomo już, że furiat jest niepoczytalny. Tak orzekli biegli psychiatrzy. - Prokuratura złożyła już wniosek o umorzenie śledztwa i skierowanie sprawcy na przymusowe leczenie psychiatryczne. Taką decyzję sąd podejmie w ciągu najbliższych tygodni. Teraz Krzysztof W. przebywa jeszcze w areszcie śledczym - mówi w rozmowie z naszym dziennikarzem Agata Dybek-Zdyń, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Na razie nie wiadomo, do którego szpitala psychiatrycznego i na jak długo trafi szaleniec, który sterroryzował osiedle.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?