Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klaudia z Boguszowic: "Mamie zaczęło się pogarszać... Mogłabym być dawcą osocza lecz nie chcą tego zrekompensować"

Redakcja
pixabay
Historie rodzin objętych kwarantanną w Rybniku są naprawdę dramatyczne. Kolejne proszą naszą redakcję o pomoc. Historię swojej rodziny opowiedziała nam Klaudia Gerc z Boguszowic Starych.

Klaudia Gerc z Boguszowic Starych opowiedziała nam historię swojej rodziny:

"Nasz dramat zaczął się od 25 kwietnia bieżącego roku - opowiada Klaudia Gerc.
Mój ojczym pracuje na kopalni Jankowice. Okazało się że pracował z kolegą który był zarażony koronawirusem. Znajomy ten leżał w szpitalu w Tychach z potwierdzonym wynikiem i wszystkich ze zmiany którzy mieli z nim kontakt oraz ich rodziny poddano obowiązkowej kwarantannie.

Pierwsze objawy u ojczyma pojawiły się 26 kwietnia w niedzielę. Było to drapanie w gardle, katar, kaszel ogólne osłabienie. 27 kwietnia ojczym skonsultował się telefonicznie z przychodnią, przepisano mu leki. 28 kwietnia przyjechał do nas wymazobus i pobrał wymaz wyłącznie od ojczyma tłumacząc iż tylko jego mają na liście i jeśli jemu wyjdzie wynik dodatni to dopiero wymażą resztę rodziny, czyli mnie, mamę i brata.

29 kwietnia przyszła kolej na mnie. 37,7 temperatura, ból mięśni, osłabienie. Kolejny dzień 30 kwietnia objawów dostała mama. Mnie również się pogorszyło doszły objawy takie jak duszności, uczucie ciężaru na klatce piersiowej, kaszel, ból głowy, uszu, gardła, uczucie "wrzątku" w płucach, pulsowanie w klatce piersiowej, to były jakby ataki.

Ja I mama byłyśmy tak słabe że nawet dłuższe prowadzenie rozmowy było uporczywe, tak samo spożycie posiłku.

Codziennie dzwoniliśmy do sanepidu by poznać wynik co graniczyło z cudem i w końcu po czterech dniach udało się dowiedzieć że wynik jest pozytywny.

Mamie zaczęło się pogarszać była coraz bardziej słaba i miała mocne duszności. Ojczym stracił węch i smak.
4 maja rano mamę wywiozła karetka do szpitala w Rybniku. Poddano ją testom na obecność koronawirusa, zrobili jej badania, w tym EKG. Wynik wyszedł pozytywny i zapadła decyzja o transporcie mamy na Oddział zakaźny do szpitala w Raciborzu.

W szpitalu wykonano pomiar ciśnienia. Poinformowano mamę że nastąpi utylizacja wszystkich rzeczy osobistych. Na oddziale pobrano mamie krew do badań, natomiast żadnych leków oprócz od niej na nadciśnienie jej nie podano, zaproponowali jedynie tlen.

Lekarze oraz pielęgniarki na oddziale były na telefon ze względu na ryzyko zakażenia. Kobieta leżąca obok mamy spadła z łóżka i nikt nie mógł jej pomóc, czas oczekiwania na personel medyczny ok. 15 min ze względu na przebranie się i przejście przez śluzy. Tak samo w przypadku zatrzymania się respiratora.

Szpitale nie są wyposażone odpowiednio by móc się opiekować chorymi, co nie jest winą personelu tylko państwa.

Kontynuując ze względu na chorych u nas na kwarantannie 6 maja udało się wydostać mamę do domu. Obie straciłyśmy węch i smak. Natomiast ojczym odzyskał węch i smak i poczuł się lepiej jedynie co miał kaszel.

7 maja poczułam się gorzej, dostałam ataku drgawek ale wiedząc co się dzieję w szpitalu jakoś to przetrzymałam.

Przyjechał w końcu do nas wymazobus i pobrali mnie i bratu wymaz. W między czasie oczywiście wydzwanialiśmy po nocach do sanepidu by się doprosić o wymaz i zapisywani byliśmy z 5 razy.

Mama nadal czuła się źle i skontaktowała się z poradnią i udało się otrzymać leki na Covid19 a mianowicie azycyna i arechin i tamiflu. Arechin wszędzie zarezerwowany dla szpitali i praktycznie niedostępny. Udało się go dostać dzięki bliskiej znajomej z Lombardii która miała znajomą w aptece w Tychach.

Mamie coś się po prostu stało z sercem, plus spadł poniżej 40. Widoczne też było jak serce się zatrzymywało podczas pomiaru ciśnienia na aparacie. Spróbowałam je mamie rozmasować i wróciło do pracy.

Leki zaczęły mamie pomagać pod kątem serca faktycznie puls udało się wrócić do 50-58.

Natomiast mnie zaczęło się poprawiać i 10 maja odzyskałyśmy obie węch i smak. Niestety mama nie mogła spać w nocy i budziła się na bezdechu więc skonsultowała się z przychodnią ponownie i przepisano jej inhalacje lekiem berodual, zakupiliśmy inhalator i mama rozpoczęła inhalacje które przyniosły oczekiwane rezultaty.

Po 3 tygodniach od wymazu i telefonie do sanepidu otrzymałam informację iż brat ma wynik negatywny a mój wynik został zagubiony. Po kolejnych telefonach i pytaniach czy wykonają mi test na przeciwciała by być uznaną za osobę która przebyła chorobę otrzymałam odpowiedź iż jest to płatne.

W tym momencie jestem odjęta ze statystyk, mogłabym być dawcą osocza lecz sanepid przez swój błąd zagubienia wyniku nie chce mi tego zrekompensować.

Rodzice drugi wymaz mieli robiony dopiero 26 maja, a mieli ich już wymazywać od 12-16. Cały czas przedłużają nam kwarantanne a mama potrzebuje też konsultacji z purmologiem i kardiologiem.

Jeśli chodzi o nas objawowych mamy choroby współistniejace.
Ja układu hormonalnego, neurologicznego, ojczym niedoczynność tarczycy a mama cukrzyca i nadciśnienie tętnicze.

30 lub 31 maj miał przyjechać wymazobus, ale nikt się nie pojawił, nie dzwonił a telefon sanepidu jest ciągle zajęty.
Sprawą zainteresowała się również "Uwaga" - mówi nam Klaudia Gerc z Boguszowic.

Przypomnijmy, Sanepid w Rybniku jest przytłoczony koronawirusem - garstka pracowników tej stacji zajmuje się tysiącami przypadków.
CZYTAJ TAKŻE:
Sanepid w Rybnik: Garstka pracowników zajmuje się tysiącami przypadków

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto