Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zarzuty dla właścicielki zwierząt z hodowli w Rybniku-Boguszowicach. Część psów i kotów została odebrana, co z resztą? Jak można pomóc?

Barbara Kubica-Kasperzec
Barbara Kubica-Kasperzec
Zdjęcia z interwencji wolontariuszy na posesji w Rybniku
Zdjęcia z interwencji wolontariuszy na posesji w Rybniku Pet Patrol Rybnik
W koszmarnych warunkach przebywały psy i koty odebrane kilkanaście dni temu z hodowli w Rybniku-Boguszowicach. Zdaniem wolontariuszy, którzy psy odbierali te miały brodzić we własnych odchodach, były pozbawione dostępu do czystej wody, nigdy nie opuszczały klatek i pomieszczeń. Teraz sprawa, którą szeroko opisywaliśmy na łamach, ma swój ciąg dalszy. 32-letnia właścicielka hodowli właśnie usłyszała zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Co z tymi psiakami, które zostały na posesji?

Zarzut znęcania się nad zwierzętami usłyszała 32-letnia właścicielka hodowli psów z Rybnika-Boguszowic, w której kilkanaście dni temu odbyła się akcja odbierania części zaniedbanych zwierzaków.

- Właścicielka hodowli, 32-latka, usłyszała zarzut dotyczący znęcania się nad zwierzętami poprzez utrzymywane ich w niewłaściwych warunkach bytowania. Sprawa jest rozwojowa, nie wykluczamy kolejnych zarzutów – mówi nam Malwina Pawela-Szendzielorz, zastępca Prokuratora Rejonowego w Rybniku.

Śledczych czeka teraz mnóstwo pracy administracyjnej. - Wciąż są zbierane dowody w tej sprawie. W sprawie każdego z odebranych zwierząt musi zostać wydana osobna decyzja o odebraniu. Musimy ściągnąć opinie weterynarzy na temat tych zwierząt, skatalogować to wszystko – mówi prokurator Pawela-Szendzielorz.

Przypomnijmy. Zarzuty dla rybniczanki, to pokłosie interwencji, która miała miejsce na terenie posesji przy ulicy Rejewskiego w dzielnicy Boguszowice kilkanaście dni temu. Pisaliśmy o tym szeroko na łamach naszego portalu, bo przez kilka ostatnich tygodni wraz z dziennikarzem portalu rybnik.com.pl pracowaliśmy nad sprawą hodowli. Przed posesją na której mieści się hodowla zameldowali się wolontariusze Towarzystwa Opieki nad zwierzętami z Bytomia, policja i przedstawiciele magistratu. Rodziło się bowiem podejrzenie, że psy przebywają w hodowli w niewłaściwych warunkach. Taką informację organizacji z Bytomia przekazała mieszkanka Świętochłowic, która w Boguszowicach chciała kupić psa. To co zobaczyła na terenie posesji przy Rejewskiego, stan szczeniaka, sprawiło, że ta zaalarmowała Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. W dniu interwencji, właściciele hodowli nie godzili się na wpuszczenie wolontariuszy i policji, doszło więc do siłowego wejścia na działkę. Kiedy na miejscu zameldował się weterynarz, stwierdził, że zwierzęta na posesji przebywają w niewłaściwych warunkach, część z nich, przejęły pro zwierzęce organizacje – TOZ z Bytomia oraz poproszone o pomoc organizacje z naszego regionu – Pet Patrol Rybnik i Wodzisławskie Psy i Koty.

- Pod naszą opiekę trafiło 15 psów z tego 5 przejęła fundacja Labradory.info i trzy Wodzisławskie Koty i Psy – informują wolontariusze Pet Patrolu.

W jakim stanie były zwierzaki? - Nie były wychudzone. Miały natomiast liczne odparzenia od ciągłego brodzenia w odchodach. Były zapchlone i zarobaczone, miały przeróżne obtarcia. Została im pobrana krew do badań oraz zeskrobiny ze znamion skórnych, które dostrzegliśmy u piesków. Poza tym kilka z nich ma problemy z poruszaniem się, co pewnie jest efektem przebywania w zamknięciu – mówi nam Izabela Kozieł z Pet Patrol Rybnik. Psy są także – jak to określają wolontariusze – wyeksploatowane przez ciągłe ciąże i rodzenie kolejnych szczeniąt, po dramatycznych przeżyciach.

- Dziwnie się zachowywały po wyprowadzeniu ich z domu. Wyglądało to tak, jakby pierwszy raz były na dworze. Mamy jednego pieska, która bał się na początku wszystkiego, a teraz jakby mógł to cały czas „turla” się po trawie – mówi nam pani Iza.

Psom przyjrzał się weterynarz, przeprowadzono obdukcję i teraz te badania będą stanowiły dowód w sprawie prowadzonej przez rybnicką prokuraturę.

- To są zwierzęta straumatyzowane, chore które wymagają leczenia i opieki osób z doświadczeniem i znajomością psiej psychiki aby rozpocząć z nimi socjalizację i naukę choćby zachowania czystości – mówią wolontariusze.

Na terenie posesji, gdzie prowadzona była interwencja, pozostało kilkadziesiąt zwierząt. Ile dokładnie? Nie wiadomo, bo nie wiadomo ile psów pozostało w budynkach (według szacunków wolontariuszy mówi się, że psów łącznie było około 100). Wiadomo natomiast, że organizacje pro zwierzęce szykowały się do kolejnej interwencji w hodowli. Ostatecznie ta nie doszła jednak do skutku. Dlaczego? W tej sprawie sporo pretensji organizacje mają do rybnickiej policji.
- Zadajecie nam Państwo pytanie dlaczego część zwierząt nie została zabrana. Po piętnastu godzinach interwencji musieliśmy zakończyć na ten dzień interwencję, która miała być wznowiona w asyście policji następnego dnia. Załatwiliśmy miejsce na następne zwierzęta z zaprzyjaźnionym Inspektorem niestety zostaliśmy powiadomieni, że zwierzaki zniknęły z posesji. Poinformowała nas o tym Policja. Na następny dzień dowiadujemy się że psy są na posesji. Wznawiamy akcję i już wyruszamy w drogę, dostajemy telefon z Policji że na miejscu odbyła się kontrola weterynarza Powiatowego z asystą innych weterynarzy. Nie dostajemy zgody na odebranie piesków. Nie będziemy Państwa wprowadzać teraz w szczegóły ponieważ będą one przedstawione w śledztwie, nie będziemy pisać o mataczeniach wprowadzaniu nas w błąd w dziwnych układach. Mamy nadzieję że wszystko to wyjdzie w śledztwie. My wiemy jedno: te zwierzęta które odebraliśmy żyły w skrajnie uwłaszczających warunkach. Rany na ciele wyleczą weterynarze, a psychika nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie do wyleczenia – informują inspektorzy z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Bytomiu, która interweniowała na miejscu.

Jak udało nam się ustalić kontrola lekarza weterynarii odbyła się na posesji przy ul. Rejewskiego, ale dopiero dwa dni po pierwszej interwencji, ale przed planowaną kolejną. Feralnego, wtorkowego wieczora, pracownicy magistratu próbowali w czasie trwania akcji ściągnąć na miejsce Powiatowego Lekarza Weterynarii, ale nie udało się z nim wówczas skontaktować. Opinie o złym stanie zdrowia zwierząt wydał inny lekarz, który przyjechał na miejsce i który w asyście policji wszedł do budynku gospodarczego i pomieszczeń w domu. Wraz z dziennikarzem portalu rybnik.com.pl z którym od początku pracowaliśmy nad sprawą, udało nam się skontaktować z Katarzyną Murą, Powiatowym Inspektorem Weterynarii w Rybniku. Podzieliliśmy się z największymi uwagami, które zgłosili wolontariusze. Katarzyna Mura twierdzi, że nikt podczas akcji przy Rejewskiego nie dzwonił do PIW, by interweniować. - Jeżeli były takie telefony, proszę je wskazać. Nie było żadnych telefonów. Jedyny jaki mieliśmy, to z policji na numer alarmowy po godzinach pracy. Osobiście nie otrzymałam żadnego telefonu – oznajmia w czasie rozmowy telefonicznej. Zgodnie z tym, co słyszymy, w PIW nie ma nawet wyznaczonych osób do odbierania telefonów w godzinach pracy. - Jest tylko numer alarmowy, służy do zgłoszenia podejrzenia lub wystąpienia chorób zakaźnych zwalczanych z urzędu – wyjaśnia Katarzyna Mura.

TOZ wspomina też o kontroli PIW, doszło do niej dwa dni po interwencji. Dlaczego tak późno? Lekarz weterynarii tłumaczy, że działalność rybniczanki nie znajduje się pod jej nadzorem. Pytamy w takim razie, dlaczego nasza rozmówczyni nie zdecydowała się kontynuować drugiej części akcji odbierania psów? - Nie widzieliśmy nic, co wymagałoby odbioru psów – informuje weterynarz, przy czym zaznacza, że widziała tylko psy które znajdowały się w klatach za domem. - Nie miałam prawa wchodzić do domu, nie mieliśmy nakazu prokuratora – dodaje i z dalszymi pytaniami kieruje nas do wojewody śląskiego, który nadzoruje pracę Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Rybniku. Już kilka dni temu za pośrednictwem rzeczniczki prasowej Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach wysłaliśmy zapytania do Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii. Czekamy na odpowiedzi.

Z naszych informacji wynika, że to na podstawie opinii Powiatowego Lekarza Weterynarii i po zasięgnięciu informacji u właścicielki hodowli, policjant zajmujący się sprawą, miał odwołać akcję odbierania kolejnych psów. Dlaczego to zrobił? Tego nie wiemy, komentarza policji w tej sprawie nie otrzymaliśmy, mimo iż zapytania wysłaliśmy już blisko tydzień temu. Mamy go dostać w najbliższy poniedziałek.

Niezależnie od postępowania w prokuraturze, swoje działania podejmują urzędnicy z rybnickiego magistratu. To tam, oraz do naszej redakcji, w głównej mierze trafiają informacje od mieszkańców, którzy przed interwencją narzekali na uciążliwości wynikające z sąsiadowania hodowli z ich posesjami. I wciąż to robią. - Dla nas nic się nie zmieniło. Psy nadal siedzą w klatkach, nie wychodzą, a my patrzymy na ich krzywdę, słyszymy szczekanie cały czas i czujemy smród – mówią nam mieszkańcy okolicznych domów. I to im oraz odebranym już psom chcą pomóc urzędnicy. Oczywiście w zakresie swoich kompetencji. - Urząd Miasta w Rybniku wszczął postępowanie w kierunku odebrania zwierząt ich właścicielom. Bierzemy pod uwagę krzywdę zwierząt, którą zobaczyliśmy w dniu interwencji i na tej podstawie będziemy działać – mówi krótko Agnieszka Skupień, rzeczniczka Urzędu Miasta w Rybniku.

Los psiaków odebranych z rybnickiej hodowli poruszył serca wielu mieszkańców regionu. Do organizacji które tymczasowo opiekują się pieskami z hodowli w Rybniku-Boguszowicach zgłaszają się kolejne osoby, chętne do adopcji zwierzaków. - Warto podkreślić, że te zwierzęta nie są do adopcji. Mówiąc brzydko: to dowody w sprawie. My musimy je przede wszystkim wyleczyć, należycie się nimi zaopiekować – mówi nam Joanna Stuka z TOZ w Bytomiu. - Takie sprawy mogą ciągnąć się latami. Przez ten czas zwierzęta są pod opieką i na utrzymaniu fundacji, które je odebrały lub którym przekazano je pod opiekę. Leczenie, wyżywienie wszystkie koszty przez te lata pokrywają fundacje. Gdyby któreś z zwierząt odeszło, właściciel może domagać się odszkodowania. Nie ma mowy aby któreś z zwierząt się zgubiło. Wszystkie domy tymczasowe w których aktualnie przebywają, muszą mieć oczy naokoło głowy, bo jeden błąd lub nieuwaga może wiele kosztować nas wszystkich. Taki to właśnie jest biznes dla fundacji, jak wielu sądzi. Dla fundacji dodatkowe kilkanaście zwierząt, to wydatki rzędu kilkunastu tysięcy nawet. To zwierzęta zaniedbane, chore, niesocjalizowane z zaburzeniami behawioralnymi. Leczenie, behawiorysta, trener, wyżywienie to koszty. Nikt nam za to nie zwróci. Nadal myślicie, że to dla nas biznes? Raczej gwóźdź do trumny dla takich lokalnych fundacji jak nasza czy inne tej wielkości – dodają przedstawiciele Pet Patrolu.
Co zatem można zrobić? Przede wszystkim, wesprzeć finansowo organizacje, pod opieką których znalazły się uratowane zwierzęta. Zarówno bytomskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (inicjator interwencji) jak i rybnicki Pet Patrol uruchomili internetowe zbiórki pieniężne. Wszystkich, którym los zwierząt nie jest obojętny, zachęcamy do udziału.

Chcesz pomóc?
Wesprzyj zbiórkę pieniężną · Pet Patrol Rybnik TUTAJ
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami oddz. Bytom TUTAJ

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto