A jednak ktoś zaproponował Rybnik, który podobnie jak urokliwe miasteczko w Burgundii wówczas żył z węgla i górnictwa. Od pierwszej rozmowy, podczas pamiętnego kongresu, do dnia podpisania oficjalnej umowy o współpracy i przyjaźni minęło kilka lat. Ale i tak Rybnik - jako pierwsze polskie miasto PRL - dokładnie 5 lipca 1961 roku podpisał umowę o współpracy z miastem z drugiej strony kurtyny - górniczym Saint Vallier. Dziś świętujemy okrągłą rocznicę tego wydarzenia.
- Patrząc na to z historycznego punktu widzenia nikt nie ma wątpliwości, że ten dokument wyprzedza swoją epokę. Proszę pamiętać o tym, że ta umowa podpisana została na początku lat 60. U władzy był Gomułka i komunizm szalał u nas na dobre. W tym czasie Francja, która u władzy miała rząd lewicowy, szukała swojej drogi w Europie. Stąd oficjalna umowa o współpracy z miastem zza "żelaznej kurtyny" - mówi Bogdan Kloch, dyrektor muzeum w Rybniku. - O podpisaniu tego dokumentu rybnickie gazety rozpisywały się wówczas bardzo szeroko. Z nagłówków krzyczały tytułu "Rybnik mówi po francusku". O ostrożności sygnatariuszy świadczy tylko fakt, iż na deklaracji widnieją tylko podpisy osób które dokument podpisały. Nie ma tam ani jednej oficjalnej, urzędowej pieczątki - dodaje. A mer Chalott, który osobiście parafował umowę o współpracy, dziś w Rybniku ma nawet swoją ulicę.
Pierwsza grupa kolonistów z Rybnika wyruszyła do malowniczej Burgundii w 1964 roku. Wycieczka nie była jednak dostępna dla wszystkich. Oprócz dzieci lokalnych "vipów", jechały także pociechy dyrektorów jednostek miejskich, najwybitniejsi uczniowie szkół, dla których wyjazd był nagrodą za świadectwo z "czerwonym paskiem". Na liście uczestników widnieje między innymi nazwisko Jana Olbrychta, dzisiejszego eurodeputowanego, a wówczas zapalonego harcerza, który chętnie podkreśla, że podczas tej wyprawy "zachłysnął się Europą".
W wysłużonym Jelczu miejsca znalazł także Janusz Taranczewski, dziś zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Rybniku. W dniu wyjazdu do Burgundii miał zaledwie 16 lat. - Dla 95 procent uczestników tych kolonii i dla mnie też to był pierwszy wyjazd za granicę. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy z tego, co zobaczymy i jak bardzo będzie się to różniło od tego, co mieliśmy w kraju. Pamiętam, że do Francji jechaliśmy niezbyt wygodnym Jelczem, a towarzyszyli nam bardzo sympatyczni opiekunowie. Na siedzeniach obok mnie siedziały dzieci lokalnych polityków, sędziego, ministra - wspomina Janusz Taranczewski.
Co najbardziej utkwiło mu w pamięci z pobytu we Francji? Szok, jakiego doznał podczas pierwszej kolacji. - Do posiłku podano nam wino! I mimo, że tak naprawdę nie było ono dobre, nikomu nie smakowało, to delektowaliśmy się nim z ogromną radością, bo to była nowość. Później wina już nam nie przynosili - mówi z uśmiechem zastępca szefa ośrodka sportu.
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?