Wyłudzili 800 tysięcy!

Firma Gwarancja, która oferowała kredyty w systemie argentyńskim oszukała 991 osób z całej Polski. Poszkodowani wpłacali od kilkuset do nawet 20 tysięcy złotych, a pieniędzy nie dostał nikt!
Wczoraj rybnicka prokuratura zakończyła śledztwo w tej bulwersującej sprawie.

Gwarancja to firma, którą założyło w kwietniu 2003 roku dwóch znajomych z Żor: 30-letni dziś Artur T. i 29-letni Piotr S.

Pierwszy z nich jest technikiem mechanikiem, a drugi posiada wykształcenie podstawowe. Mieli jednak jeden atut, który pozwolił im na rozkręcenie biznesu. Obaj pracowali wcześniej w firmach "argentyńskich", więc po jakimś czasie postanowili założyć własne.

Według prokuratury, od początku Gwarancja była nastawiona na wyłudzenie w szybkim tempie gotówki od naiwnych klientów.

- Już w styczniu 2004 firma przestała działać, w tym czasie założyła 15 biur w całej Polsce, między innymi Rybniku, Raciborzu, Wodzisławiu Śląskim, Poznaniu, Bydgoszczy, Toruniu - wylicza prowadzący sprawę prokurator Damian Sztachelek z rybnickiej Prokuratury Rejonowej.

Ich otwarciu towarzyszyła agresywna kampania reklamowa sugerująca możliwość uzyskania szybkich kredytów na atrakcyjnych warunkach.

- Zawsze w hasłach reklamowych przewijało się to słowo. Nęcono ludzi błyskawicznym przydzieleniem pożyczki bez formalności. Tymczasem firma nie posiadała nawet pozwolenia na działalności bankową, więc nie miała prawa pożyczać żadnych pieniędzy - wyjaśnia Sztachelek.

Marek skorzystał z biura w Rybniku. Chciał dostać 15 tysięcy na samochód. Przypomina, że najpierw wpłacił 10 złotych tytułem opłaty "za rozpatrzenie wniosku na zawarcie umowy". Gdy ją dostał, nie było tam mowy o żadnych pieniądzach, tylko o "środkach na zakup towarów".

- Zacząłem spłacać raty, a kasy i po pół roku nie dostałem. Cały czas mnie zbywali obietnicami, aż w końcu telefon zamilkł, a ich biura zniknęły - wyjaśnia pokrzywdzony.

Damian Sztachelek wyjaśnia, że w podobnej sytuacji znalazło się 991 osób z całej Polski. - Ani jedna osoba nie doczekała się pieniędzy. A na konta firmy wpłynęło tymczasem 810 tysięcy złotych - wyjaśnia prokurator.

Zatrzymania sprawców zaczęły się w lipcu 2005 roku.

W żmudnym śledztwie ustalono, że szefami Gwarancji był Artur T. (choć oficjalnie w niej nie funkcjonował) i Piotr S. (dyrektor generalny).

Obaj trafili do aresztu pod zarzutami oszustw na wielką skalę. Odpowiedzą też za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. W areszcie przebywają do dziś, podobnie jak prezes zarządu Piotr D. i Mariusz S., dyrektor ds. sprzedaży. Grozi im do 10 lat więzienia.

Na ławie oskarżonych zasiądzie ponadto 20 pracowników (5 przebywa za granicą), którzy przyjmowali w swoich biurach klientów.

- Doskonale wiedzieli, w jakim procederze uczestniczą. Im z kolei za oszustwa grozi do 8 lat - wyjaśnia prokurator Sztachelek.

Zabierają im wypłaty

Śledczym nie udało się ustalić, ile zarobili pomysłodawcy biznesu, ani gdzie się podziało ponad 800 tysięcy, które wyłudzili.

Główni podejrzani oficjalnie nie posiadają żadnego majątku.

Prokuratura zabrała podejrzanym jedynie jeden samochód, toyotę celicę. To jednak nie oznacza, że pokrzywdzeni nie odzyskają pieniędzy.

- Komornik siedzi na wynagrodzeniach oskarżonych i co miesiąc ściąga po kilkaset złotych. Będzie to robił tak długo, aż uda się naprawić szkody - wyjaśnia prokurator Damian Sztachelek. (jack)