Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyglenda, Jarmuła, Brabaiński... Żużlowi mistrzowie, rocznik 1941

Barbara Kubica-Kasperzec
Barbara Kubica-Kasperzec
ARC, B.Kubica-Kasperzec
Kilka dekad temu czarowali tłumy. Piekielnie zdolni, szybcy, odważni. Żużlowi mistrzowie. Rocznik 1941 - najlepszy.

Bieg piętnasty. Cztery motocykle już na stanowiskach na wprost otwartej bramy. Za moment podejdą do nich zawodnicy. 20 tysięcy widzów wpatrzonych w parking. Spośród kilkunastu zawodników i osób znajdujących się w parku maszyn, oczy szukają znajomych sylwetek. Wyławiają je spośród dziesiątków innych, rejestrują każdy ruch, gest. Z prawej czerwień kombinezonu Briggsa i biało- żółty, trochę przybrudzony żużlowy pyłem, Maugera. Stoją przed boxem, w rękach kaski i okulary. Prawie gotowi. Wzrok nieco w lewo. Gdzie nasi?… Są. Dwie postacie w czarnych skórach. Rozmawiają z ożywieniem.
- Start musi się udać – powtarza Wyglenda. - W najgorszym razie musimy wyjść równocześnie z nimi. Wtedy można walczyć. Jadę na pierwszym, ty na trzecim torze. Uważaj. Spróbuję „przeciągnąć” Briggsa, podprowadzić go aż pod siatkę. Postaraj się przytrzymać Maugera. Nie daj mu się wcześniej złożyć. Zmuś go, żeby pierwszy przymknął gaz, niech się broni przed wpadnięciem na ogrodzenie. Potem wal śmiało w lukę, tuż przy bandzie…
- A jak przegramy start - Szczakiel jakby nie dowierzał w wygrany start z mistrzami startu.
- To...koniec – Wyglenda rozkłada ręce. - Wtedy każdy przebija się do przodu na własną rękę. Ale musi się udać…

I udało się. To była upalna niedziela. Po mszy w „Antoniczku” rybniczanie szybko zaliczyli spacer do lodziarni po „Bambino”. A potem na ulicach zrobiło się pusto. Wszędzie. I koło kościoła Franciszkanów. I na rynku. I na ruchliwej zawsze ulicy Kościuszki. Ale nie tam… Życie przeniosło się na okazały, mogący pomieścić i 20 tysięcy kibiców i więcej stadion. Na trybunach… morze głów. Człowiek na człowieku, o wciśnięciu pomiędzy nich choćby szpilki nie było mowy. Na miejsca najlepsze, na pierwszym łuku, ludzie polowali na wiele godzin przed rozpoczęciem zmagań. Mistrzostwa Świata Par w Rybniku to przecież była impreza na której każdy chciał być.
A w parku maszyn oni. Jeden niski, obdarzony romantycznym spojrzeniem, mimo zaledwie 30 lat na karku, uznawany za weterana krajowych torów. Andrzej Wyglenda. I drugi młokos, wrzucony do składu reprezentacji Polski przez mającego wtedy decydujący głos przewodniczącego Głównej Komisji Sportu Żużlowego Rościsława Słowieckiego. - Dlaczego on? Do dziś nie wiem. Ale ani ja, ani kibice nie byli tym zachwyceni. Wszyscy obstawiali, że pojadę w parze z doskonale znającym tor w Rybniku Antonim Woryną, ale nie… Jerzy Szczakiel nie miał wtedy doświadczenia. Nie umiał utrzymać krawężnika. Uważałem go za zawodnika nieobliczalnego na torze. Nie wierzyłem w to, że jazda z nim w parze może zakończyć się jakimkolwiek sukcesem, prędzej kontuzją. I mało brakowało, a miałbym rację. Na jedynym oficjalnym treningu, na dzień przed zawodami prawie wpakował mnie przecież w dechy. Musiałem zamknąć gaz, żeby nie zaliczyć bandy. Na dodatek na ten trening się spóźnił, chyba z dwie godziny, bo musiał p– wspomina Wyglenda. - Ale nigdy nie mówiłem, że z nim nie pojadę. Powiedziałem, że pojadę, jeśli zawsze będzie startował z zewnętrznych torów. Inaczej się pozabijamy, a nas będą mijać. Jurkowi 3 i 4 pole pasowało – podkreśla. I tak też zrobiono.

Poszli! Równo jak na defiladzie. A więc nie przegrali startu! Można przystąpić do realizacji planu. Już są przy łuku, Briggs i Mauger pochylają motocykle. Opór Polaków zdecydowany. Nie ustępują. Pędzą prosto, jakby nie było zakrętu. Błyskawicznie przybliża się ochronna siatka. Cztery metry! Dwa! Szybkie spojrzenie Wyglendy w prawo. Niebieski kask? Jest! Wyglenda kładzie maszynę w lewo. To samo robi Briggs, ale Polak jest pierwszy! Prowadzi!

Para Wyglenda - Szczakiel w 1971 roku na torze w Rybniku pokonała wszystkich rywali i wywalczyła złoty medal mistrzostw świata par. To był gigantyczny sukces dla naszego kraju. Jeden z największych wywalczonych w żużlu do dziś. - Uczucie, że jestem mistrzem świata? Przyszło dopiero po kilku dniach. Na początku człowiek o tym nie myśli. Ja nie słyszałem nawet tej wiwatującej publiki- wyznaje były doskonały żużlowiec. Na żużlu kokosów nie zbił. To był sport dla tych, którzy go kochali ponad życie, nie dla tych, którzy chcieli się dorobić. - Ja za to Mistrzostwo Świata Par dostałem razem z Jurkiem do podziału dokładnie 5555 złotych. Za całość może bym garaż postawił – zdradza Wyglenda. - Już po zawodach przyszedł do mnie ówczesny minister górnictwa Mitrenga i pyta: jaki masz samochód. Odpowiadam: dobry, Moskwicza 408, lepszy model. A co to za auto? - odpowiedział mi minister. - Ja ci dam przydział na jakie chcesz… - podkreślał. - A pieniądze na jego zakup? - odparowałem. - To już nie, tylko przydział. ...
Za Indywidualne Mistrzostw Polski, których w sumie na koncie ma cztery, Wyglenda dostał jeszcze jeden przydział. Na cement. - To od szefa Rybnickiego Zjednoczenia Węglowego Kucharczyka. Dostałem przydział na 5 ton co mi się zresztą bardzo przydało, bo dom budowałem . Ciepły ten cement przyjechał, prosto z Goleszowa...

W tym roku minęło dokładnie pół wieku od tego gigantycznego sukcesu rybnickiego żużlowca, który dziś jest największą żyjącą legendą polskiego speedwaya. W maju świętował 80 urodziny. Jego rówieśnikami są Józef Jarmuła i Erwin Brabaiński. No i nieodżałowany, nieżyjący już Antek Woryna. Same legendy. Rocznik 1941. Złoty rok narodzin późniejszych jeźdźców, którzy na Śląskich, polskich, światowych torach czarowali publiczność. A tłum ich uwielbiał.

Marek Cieślak (były zawodnik, trener kadry Polski): Choć dziś Józek jest już ustatkowanym starszym panem, to ułańska fantazja mu pozostała. Jakiś czas temu poinformował, że ma dla mnie pewną propozycję. Powiedział - "wiesz, Marek, chciałbym kiedyś leżeć na cmentarzu obok ciebie." Zaskoczył mnie, choć mogłoby się wydawać, że lata znajomości element zaskoczenia powinny wykluczać. Popatrzyłem na niego i powiedziałem tak: "Nie ma problemu, ale pod jednym warunkiem: Ja leżę od krawężnika! Żebyś mnie w płot nie wsadził!"

Józef Jarmuła. Choć wielkich, indywidualnych, tych na miarę Wyglendy, sukcesów nigdy nie osiągnął – to fani żużla pamiętają go do dziś. I to wcale nie dlatego, że nawet jako 73-latek wyjechał na tor. Na czarnym owalu ścigał się przez dwie dekady. Były to lata przepełnione jego widowiskowymi biegami, ofensywnymi szarżami, ale też i skandalami. Kochały się w nim fanki w całej Polsce, rywale bali się z nim jeździć, a sędziowie go nienawidzili. Jarmuła jest nietuzinkową postacią w historii polskiego żużla. I tak jest do dziś.
- Jakie ja miałem życie – łapie się za głowę próbując w skrócie, w czasie kilkunastominutowej rozmowy opowiedzieć o swojej sportowej karierze. - Gdyby ktoś mi ta historię opowiedział, to sam bym nie uwierzył – dodaje.
Syn oficera, urodzony w węgierskim „oflagu” do polskiego Raciborza trafił wraz z rodziną po wojnie. - I to tam, w tym Raciborzu w 1945 roku odnajduje nas Paweł Dziura, żużlowiec z Rybnika. Przyjeżdża na swoim czerwonym „Indianie”. Pamiętam ten motor doskonale, pozwolono mi go nawet dotknąć. To była maszyna duch, cud…. Paweł przewiózł mnie kawałek i tak narodziła się moja nowa miłość – mówi Jarmuła. Na skombinowanej na szybko SHL-ce jeździł po okolicznych polach i lasach. Przekonany o tym, że jest świetnym zawodnikiem, prawdziwym żużlowcem. - Kiedy kolega wreszcie zabrał mnie do Rybnika na mecz, trzymałem się mocno ławeczki i zamykałem oczy. Pomyślałem patrząc na tor: jakie ty jesteś zero w porównaniu do nich – opowiada. W 1960 w rybnickiej kuźni talentów żużlowych rozpoczął naukę, ale już po roku upomniała się o niego ojczyzna. Po powrocie do cywila, znów zapukał do żużlowego warsztatu w Rybniku. - Nie było dla mnie miejsca. Ławka pełna. A na torze… Wyglenda, Woryna, Maj. Sami wielcy. Pojechałem do Opola, ale tam też usłyszałem, że nie nadaje się na żużel. Wracałem do domu pociągiem i płakałem. Zabrali mi moją miłość, zabrali mi żużel, najcudowniejsza miłość mojego życia…Obłęd, co ja będę robił – łkałem.
Kiedy w końcu zrozpaczony zapukał do drzwi klubu ze Świętochłowic, pozwolono mu jeździć. A Świętochłowice przeżywały wówczas swoje najlepsze lata. 24-latek o miejsce w składzie miał rywalizować z nie byle kim: Pawłem Waloszkiem, Janem Muchą czy Wiktorem Waloszkiem. Słynął z trudnego charakteru. Wykłócenia się o części, sprzęt – było u niego na porządku dziennym. - Po dwóch czy trzech latach wysłano nas do Slany do Czech, gdzie startowała kadra Polski, kadra DDR, przyjechała kadra Sowietów i Czesi. I proszę sobie wyobrazić, że ja tam wygrałem całe zawody. Patrzę teraz na ten złoty wieniec przywieziony ze Slany, patrzę na wycinki z gazet, które trzymam na dowód tego sukcesu i mogę powiedzieć, że tam zaczęła się moja kariera.
Jarmuła był showmenem. Szybko zrozumiał, że żużel to nie jest tylko puszczanie sprzęgła i jazda w lewo. To miało być przedstawienie, w którym on grał główną rolę. Kiedy w latach 70-tych porzucił Śląsk dla Częstochowy, i zaczął przechadzać się pod Jasną Górą w tej swojej charakterystycznej apaszce w groszki, w tym mieście zapanowała moda…. Nie na żużel, tam się chodziło na Jarmułę. Ludzie wiedzieli, że kiedy pojawi się na torze, będzie się działo. Mijanki, wystawianie nogi przy wchodzeniu w łuk, jazda na granicy bezpieczeństwa. Jego rywale łapali się za głowy, sędziowie w ciągu jednego meczu starzeli się o co najmniej pięć lat, a fanki… piszczały wniebogłosy. Kiedy swoim BMW jechał ulicami miasta, często rozbrzmiewał charakterystyczny klakson - popularna "La cucaracha". Na stadionie robił show nawet wtedy, gdy zaliczył defekt. Machał rękami, kopał motocykl. A tłum piał z zachwytu - Ja zawsze byłem jakiś niecodzienny, nietypowy. Całe życie walczyłem, o sprzęt,o motory. Przyjeżdżałem drugi, czasem trzeci. Przede mną… Ci co mieli dobry sprzęt. Aż wreszcie mój klubowy kolega Marek Cieślak zaczął jeździć w Anglii i przywiózł za to trzy silniki Weslake. Powiedzieli mi masz jeden – udowodnij na co cię stać. A ja od razu, w pierwszych zawodach pobiłem rekord toru w Lesznie. Potem pobiłem kolejny rekord toru w Bydgoszczy. To nieprawdopodobne. Ale kiedy skończył się ten motor znów przyjeżdżałem drugi i trzeci...

A ty Brabaiński, idziesz do ściany. Możesz wyjechać wcześniej, bo wiem, że masz trening… A powiedz mi z tym Lesznem to wygracie?

Erwin Brabaiński, też rocznik 1941. Na torze spędził wiele lat. 31 przepracował na kopalni Śląsk. Mistrzostwo świata, żeby uprawiania sportu łączyć przez całą karierę z pracą zawodową. - Tak było. Mój klub, Śląsk Świętochłowice, zawsze był biedny. Pamiętam, że był taki czas, kiedy zarząd nie umiał mi 80 złotych za zdobyty punkt w meczu wyplacić – wspomina Brabaiński. Barwom Śląska Świetochłowice był wierny przez całą sportową karierę. 17 długich lat. - Niby byliśmy oficjalnym klubem Huty Florian, ale to była współpraca i wsparcie tylko z nazwy. Nie mieliśmy sprzętu, nie mieliśmy motorów, nie byliśmy tak dobrze zorganizowani jak ROW Rybnik czy Częstochowa. Mimo dobrych zawodników, sukcesów gigantycznych nie było – podkreśla. Gdyby nie oddający klubowi ostatnia kroplę potu działacze w Świętochłowicach, na Skałce nie byłoby nic. Tak jak dziś. - A ja jednak, przez całych tych mich 18 lat jazdy, dostałem jeden fabrycznie nowy motocykl – mówi Erwin Brabaiński. W czasach jego kariery na Skałce pierwsze skrzypce grał Paweł Waloszek. To on prowadził Śląsk do medali mistrzostw Polski. Dwóch srebrnych i brązu. - Były takie mecze w lidze, które trzeba było wygrać, a wynik był na styku. Dawali mi motocykl od Pawła Waloszka. I co? I wygrywałem, żadnego biegu na jego sprzęcie nie przegrałem. Błogosławić fakt, że Paweł Waloszek miał ten sprzęt – dodaje Brabaiński.
Do klubu przyszedł jako 17-latek, w 1958 roku. - Cały czas pracowałem na kopalni Śląsk, żużel traktowałem amatorsko. Mam przerobione 31 lat i potem jeszcze 12 na Zachodzie – zdradza. - Wtedy to był sport, teraz to jest biznes.Gdybym teraz młodemu zawodnikowi powiedział, że ja na eliminacje do Mistrzostw Polski do Bydgoszczy pociągiem jechałem, to by mnie wyśmiał...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wyglenda, Jarmuła, Brabaiński... Żużlowi mistrzowie, rocznik 1941 - Częstochowa Nasze Miasto

Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto