Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ukrainka Ivanka Kalisnuk: Nas mordują, a moi znajomi w Rosji nie chcą iść na demonstrację, bo się więzienia boją

Barbara Kubica-Kasperzec
Barbara Kubica-Kasperzec
Ivanka Kalisnuk opowiada o sytuacji na Ukrainie i wierze w zwycięstwo
Ivanka Kalisnuk opowiada o sytuacji na Ukrainie i wierze w zwycięstwo ARC
Kiedy ponad dwa miesiące temu, w drugiej dobie rosyjskiej agresji na Ukrainę, drobna kobieta, Ivanka Kolisnuk, Ukrainka mieszkająca od kilku lat w naszym regionie, zapowiedziała że wraca do Ojczyzny walczyć, wielu pukało się w czoło. - Nie jesteśmy bezbronni, nie jesteśmy biedni. My wygramy - mówiła nam wówczas. Niewielu jej wierzyło.

Ukrainka Ivanka Kalisnuk opowiada nam, jak zmieniło się życie w jej Ojczyźnie i czy po dwóch miesiącach wojny, jej rodacy wciąż wierzą w zwycięstwo

Zaraz po wkroczeniu rosyjskich wojsk do kraju naszych wschodnich sąsiadów, Ivanka wskoczyła do wysłużonego peugeota i popędziła w stronę granicy - po dzieci. Te przebywały pod opieką jej rodziców w mieście Winnica. W pierwszych dobach agresji - nieruszonym. - Jechałam w stronę ukraińsko-mołdawskiej granicy przez ponad 27 godzin, non stop. Zrobiłam sobie małą przerwę na drzemkę, ale z tych emocji, nerwów, nie byłam w stanie oka zmrużyć. W przeciwną stronę jechali moi rodzice z moimi dziećmi, siostra ze swoimi dziećmi. Kiedy spotkaliśmy się na granicy - odetchnęłam, ale tylko na moment. Myślałam, że wszyscy ewakuują się do Polski, będą bezpieczni, ale mój ojciec stwierdził, że jego nikt z domu nie wypędzi, on wraca. A mama? Ślubowała, że będzie z nim na dobre i złe i też wróciła do domu - wspomina Ivanka. - Mieliśmy może 20 minut na pożegnanie z rodzicami. To było straszne, dramatyczne, bo tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy - dodaje.

Młoda kobieta ruszyła więc w powrotną trasę, do Polski, do Rybnika tuląc śpiące w aucie dzieci. Podróż na Śląsk zajęła jej już jednak znacznie więcej czasu, bo aż 40 godzin. Gdy tylko w wynajmowanym w Żorach domu Ivanka ulokowała najbliższych, ucałowała mocno dzieciaki, siostrze pokazała, w której kuchennej szafce trzyma sztućce, znów ruszyła w trasę. Do domu, do Winnicy. Stopem. Okazję łapała gdzie się da. Najpierw jechała z ochotnikami, którzy na granicę wieźli dary dla uchodźców, potem na Ukrainie już przesiadła się do auta człowieka, który tak jak ona, wracał do domu, by walczyć.

- W jednej z małych wsi na zachodzie Ukrainy zastała mnie godzina policyjna. O noclegu w motelu mogłam pomarzyć. Jeden z mieszkańców pozwolił mi się przespać w swoim aucie, zaparkowanym na ulicy-

wspomina. Kiedy dotarła do rodzinnego domu, w Winnicy wszystko jeszcze było w zasadzie po staremu. -Jedyne co się zmieniło, to alarmy ostrzegające o nalotach. Wyły po kilka razy w nocy. Za każdym razem wstawałam z łóżka, zbiegałam do piwnicy. Aż pewnej nocy usłyszałam wybuchające bomby. Trzęsły się szyby w oknach, drgały ściany. Rosjanie zbombardowali lotniska i inne obiekty wojskowe, które rozlokowane były pod Winnicą. Zrujnowali wszystko, dziś nic tam nie ma, kupa gruzu - mówi nam Ukrainka.

Takich jak ona, wracających do Ojczyzny, by walczyć, w okolicy było mnóstwo. Czekali w długich kolejkach, chcąc się zaciągnąć do wojska, do obrony terytorialnej.

- W moim mieście na powołanie czeka 20 tysięcy chętnych do obrony kraju. W całej Ukrainie w rezerwie jest milion osób. A nasza armia ma stan liczebny na poziomie blisko 200 procent w stosunku do normalnego stanu - tłumaczy nam kobieta. Nic dziwnego więc, że jej ani jako sanitariuszki, ani jako kierowcy bojowego, nie wzięli. Ivanka robiła więc to, co mogła. Przez ponad 2,5 miesiąca organizowała pomoc, rozdawała przesyłane z Polski dary i starała się żyć... normalnie. I zrobiła to samo co Polacy, czyli pod swój dach w Winnicy przyjęła uchodźców spod Charkowa. Tam z miast nie zostało wiele, a w Winnicy życie płynie w miarę spokojnie. Prąd jest, gaz jest, a w sklepach nie brakuje towaru.

- Ta agresja wyzwoliła w nas, Ukraińcach, niesamowitą odpowiedzialność i jedność. Kiedy po 2,5 miesiącach pobytu na Ukrainie, musiałam wrócić do Polski, zameldować się tutaj w pracy, zostało mi trochę naszej gotówki, którą przywiozłam ze sobą z Polski. Postanowiłam nie zabierać tych pieniędzy do Polski, tylko zostawić je lokalnym przedsiębiorcom, żeby mieli z czego płacić podatki, rachunki, żyć. Poszłam więc do fryzjera, kosmetyczki, zrobiłam paznokcie i depilację nóg. Każdej z pań zapłaciłam, bo od początku wojny, każda z nich miała klientów jak na lekarstwo. I tak robią wszyscy - tam gdzie się da, żyją normalnie, pracują, wydają pieniądze, kupują. Po to byśmy mieli z czego utrzymać ten kraju, a kiedyś go odbudować - mówi Ivanka.

W jej Ojczyźnie każdy obywatel wie, co Rosjanie robią w zajmowanych przez siebie miastach. Wiedzą o ostrzeliwaniu domów, osiedli, o zabijaniu dzieci. - Myśleli, że jak nam zburzą wieżę telewizyjna, to się załamiemy, nie dogadamy i poddamy. A my tutaj, na Ukrainie, od lat tej publicznej telewizji nie oglądamy. Każdy ma internet, Netflixa -mówi Ivanka.

Choć w wielu ukraińskich miastach sytuacja jest dramatyczna, Ivanka, podobnie jak jej rodacy wierzy, że wyprą Rosjan ze swojej ziemi. Zwycięstwo będzie ich!

- Nie wierzę, że to tylko wojna Putina. Nie wierzę, że rosyjscy żołnierze nie wiedzieli, gdzie jadą, kogo będą zabijali. Mam rodzinę pod Moskwą, ostatnio z nimi rozmawiałam. - Dlaczego nic nie robicie ?- zapytałam ich. - Nie możemy protestować przeciwko Putinowi, bo nas do aresztu wsadzą - usłyszałam w odpowiedzi. Widzisz, nas mordują, okradają, a oni się boją do paki na dwa dni trafić - mówi gorzko Ukrainka.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto