Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Makabra w Rybniku! Psy i koty brodziły w odchodach. Akcja TOZ i asysta policji. Zwierzaki zostały odbierane

Barbara Kubica-Kasperzec
Barbara Kubica-Kasperzec
W Rybniku odebrano psy z hodowli mieszczącej się w Boguszowicach
W Rybniku odebrano psy z hodowli mieszczącej się w Boguszowicach BKK
Makabra w Rybniku! Kilkadziesiąt psów – przeróżnych ras – yorków, chihuahua, amstafów – odebrano wczoraj późnym wieczorem z hodowli w Rybniku-Boguszowicach. Psy przetrzymywane były w fatalnych warunkach, brodziły we własnych odchodach i po wizycie lekarza weterynarii, po interwencji wolontariuszy z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Bytomiu oraz policji, która musiała siłowo wejść na teren posesji przy ulicy Rejewskiego, zdecydowano, że trzeba je zabrać. Co najbardziej szokuje, hodowla psów mieściła się w jednorodzinnym domu, położonym na niewielki osiedlu, a mieszkający wokół ludzie od dawna apelowali do przeróżnych organizacji, by problem hodowli rozwiązać. Aż do wczoraj odbijali się od ściany. Kilkanaście dni temu poprosili o pomoc także nas, a my poruszyliśmy niebo i ziemię by i mieszkańcom dzielnicy i przede wszystkim – zwierzakom – pomóc.

Nad tą sprawą dziennikarze Dziennika Zachodniego i portalu rybnik.com.pl pracowali od blisko trzech tygodni. To wtedy zaalarmowali nas mieszkańcy rybnickiej dzielnicy Boguszowice. Narzekali na smród, hałas – ale co najważniejsze – alarmowali, że w sąsiedztwie, na terenie jednej z posesji, znajduje się około 15-20 psów, które cały czas są przetrzymywane w klatkach zbudowanych z blachy. Prosili o pomoc, wsparcie. - Psy nie są wypuszczane na wolny wybieg, są jedynie karmione i krzyżowane. Dla nas sąsiadów to całodzienne ujadanie i nieprzyjemny zapach. Jednak najbardziej szkoda jest samych psów, które obojętnie czy mróz czy upał siedzą cały czas w klatkach – alarmował nas pan Piotr, jeden z mieszkańców. Jako dowód dołączył zdjęcia wykonane z góry na posesję gdzie mieści się hodowla. Wokół klatek nie dało się zauważyć ani jednej ścieżki wydeptanej trawy, czegokolwiek, co świadczyłoby, że psy opuszczają czasem klatkę. Jeśli wychodził to jeden pies. - Wyglądał na ulubieńca właścicieli - mówią mieszkańcy.

Nikt nie może pomóc


Mieszkający wokół rybniczanie sprawę na przestrzeni kilku lat zgłaszali przeróżnym organizacjom – i tym ogólnopolskim i lokalnym.
Umęczeni całonocnym ujadaniem psów, dzwonili na straż miejską, policję. I wszystko to na próżno. - Właściciele posesji nigdy i nikomu nie otwierają drzwi. Nie wpuszczają strażników miejskich, policji, wolontariuszy. Kiedyś przyjechali członkowie naszej, rybnickiej fundacji. Podskoczyli ponad płot, popatrzyli, powiedzieli, że klatki są wymiarowe i niewiele więcej mogą zrobić – mówi nam jedna z mieszkanek boguszowickiego osiedla. Jej posesja położona jest w bliskim sąsiedztwie. - Psy są karmione, bo to też widzimy, jak do tych w klatkach raz dziennie idzie ktoś z jedzeniem, ale to są potężne zwierzęta, które muszą gdzieś wyładować swoją energię, wybiegać się – mówi nam pani Karina. - My nie jesteśmy przeciwko psom, bo sami mamy zwierzęta, kochamy je, ale takie traktowanie … Te psy nie wyją, one dosłownie płaczą, jak dzieci – dopowiada kolejna sąsiadka. Mieszkańcy sąsiednich posesji mówią też o ogromnym smrodzie roznoszącym się po okolicy. - Wiosną, latem nie można otworzyć okna wszędzie są chmary much. Nie możemy usiąść za domem, grillować, nic. Zapach? Jakbyśmy sąsiadowali ze schroniskiem – mówi nam pan Czesław. - Nam jest zwyczajnie żal tych zwierząt. To jest zwykłe okrucieństwo wobec tych psów, kotów. One nie są w ogóle wypuszczane – mówi nam kolejna z sąsiadek. - My widzimy jak te psy latem, w upale dni leżą w tych klatkach blaszanych bez ruchu. W oknach co rusz widzimy inne psiaki. W budynku gospodarczym, za domem mają chyba kilkanaście, kilkadziesiąt kotów – dodaje.

W ładny, jesienny dzień wybraliśmy się na miejsce zgłoszenia. Rozmawialiśmy z mieszkańcami. Każdy z nich odpowiadał na nasze pytanie, mówił o swoich obawach, jednak nie decydowali się na ujawnienie swoich danych osobowych. Ludzie w pamięci wciąż mieli sprawę sądową jaką jednej z sąsiadek wytoczyła właścicielka hodowli. Cywilny proces przegrała i to w dwóch instancjach, ale mieszkańcy w obawie przed kolejnymi sprawami, wolą się nie wychylać. Sam dom w którym prowadzona jest hodowla, to spory, piętrowy budynek. Już stojąc w odległości kilkunastu metrów od posesji czuć smród. Przed domem odór się nasila. W jednej części domu prowadzono chyba kiedyś działalność gospodarczą – tę część zajmowały zwierzęta. Przed drzwiami widać psie odchody, szyby są brudne, ale zasłonięte grubą zasłoną. I mnóstwo much. Z drugiej strony znajduje się wejście do części mieszkalnej. Za domem natomiast jest budynek gospodarczy w oknie którego sąsiedzi widywali koty oraz kilkanaście klatek dla psów. Kilkukrotnie - o różnych porach dnia - dzwoniliśmy do furtki wspomnianego domu, ani razu właściciele się do nas nie pofatygowali, nie zdecydowali się porozmawiać. W czasie wtorkowej interwencji też nie wyszli do mediów.

Na psy w klatkach patrzyli od lat

Sprawa boguszowickiej hodowli to w zasadzie nie kończąca się historia, która swój początek ma w 2014 roku. W kolejnych miesiącach, latach mieszkańcy zauważyli, że psów na podwórku sąsiadów przybywa, w szczytowym momencie czworonogów na placu za domem doliczyli się około 40. Wówczas też w internecie zauważyli, że hodowla prowadzona przez sąsiadów o złowrogo brzmiącej nazwie „Piekielne wrota” sprzedaje szczeniaki. Na przestrzeni kolejnych lat mieszkańcy jednak albo zagryzali zęby, albo po prostu starali się sytuację panującą za płotem - ignorować. Raz po raz, gdy sytuacja była już nie do wytrzymania wzywali na miejsce straż miejską, policję. - Na przestrzeni czterech ostatnich lat dyżurny Straży Miejskiej w Rybniku przyjął kilka zgłoszeń dotyczących nieprawidłowości na ul. Rejewskiego. Dotyczyły one nieprawidłowego sprawowania opieki nad zwierzętami oraz zapachu będącego następstwem utrzymywania psów na terenie nieruchomości. Po odebranych zgłoszeniach nasi funkcjonariusze przeprowadzili kontrole w zakresie kompetencji, które posiadają w tej materii straże miejskie. Ujawniono, że 4 psy nie zostały poddane obowiązkowym szczepieniom, wobec czego w stosunku do właściciela zastosowano środki przewidziane prawem – wyjaśnia Dawid Błatoń, rzecznik prasowy Straży Miejskiej w Rybniku, zaznaczając jednocześnie, że straż miejska ma możliwość kontroli na danej posesji tylko wyłącznie w ramach swoich uprawnień. Nie ma natomiast prawa wejść na przykład do domu, by sprawdzić w jakich warunkach przetrzymywane są psy.

W Rybniku odebrano psy z hodowli mieszczącej się w Boguszowicach

Makabra w Rybniku! Psy i koty brodziły w odchodach. Akcja TO...

Jak podkreślają strażnicy powoływanie się na uciążliwości dla sąsiadów wynikające z prowadzenia hodowli psów, to dość słaby argument. - W zakres pojęcia uciążliwości wchodzą dwa czynniki: zapachu - który nie został doprecyzowany w przepisach oraz czynnik hałasu. Mówiąc o hałasie jako czynniku uciążliwym dla sąsiadów istnieje przepis wynikający z art. 51 §1 Kodeksu Wykroczeń. „ Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.” Jednak należy zauważyć, że orzecznictwo w tej materii pod kątem hałasu wywoływanego przez szczekanie psów, wydaje się być jednoznaczne. Wskazuje one, że w sytuacji, kiedy hałas wywoływany przez utrzymywanie psów, nie jest uciążliwy dla wszystkich okolicznych mieszkańców, wówczas zapadają wyroki uniewinniające – podkreśla Dawid Błatoń.
Jak się okazuje jeszcze kilka lat temu w miejskim regulaminie utrzymania czystości i porządku na terenie Miasta Rybnika, znajdywał się przepis mówiący o tym, że osoby utrzymujące zwierzęta domowe obowiązane są do wyeliminowania wszelkich zagrożeń i uciążliwości dla ludzi, w szczególności w zakresie hałasu, odorów i zachowań agresywnych tych zwierząt. Zapis ten został zniesiony. Dlaczego? - Ze względu na stanowisko nadzoru prawnego i zmianę w zapisach ustawy, na podstawie której był tworzony regulamin – tłumaczy nam Agnieszka Skupień, rzeczniczka Urzędu Miasta w Rybniku.

Smród i hałas to jeszcze za mało

A ponieważ mieszkańcy nie mogli się powołać na uciążliwości wynikające z zapachu roznoszącego się w okolicy, alarmowali, że psy nie są nigdy wypuszczane ze swoich klatek. Trzy interwencji w ciągu ostatnich trzech lat podjęli na wspomnianej posesji także policjanci z miejscowej komendy. Tyle, że raz wzywała ich właścicielka psów. - W 2019 roku odnotowano zgłoszenie, że psy są przechowywane w złych warunkach. Interwencja nie została potwierdzona. Psy miały dostęp do wody i pożywienia. Nie ujawniono żadnych nieprawidłowości. Kolejne zgłoszenie napłynęło w maju 2020 roku i wynikało z niego, że na terenie posesji pojawiły się trzy nieznane osoby podające się za pracowników fundacji i grożą zabraniem zwierząt. Patrol nic nie ujawnił – mówi st. asp. Bogusława Kobeszko, rzeczniczka policji w Rybniku. W marcu ubiegłego roku była trzeci interwencja policji. - Patrol straży miejskiej prosi o pomoc w związku z kontrolą pod wskazanym adresem lekarza weterynarii. Właścicielka nie chciała ich wpuścić. Na miejscu po rozmowie z właścicielem udostępniono możliwość przeprowadzenia kontroli przez weterynarza – dodaje Kobeszko.

Kontrola lekarza weterynarii – jak wynika z naszych informacji – też odbyła się na prośbę mieszkańców. Była jednak zapowiedziana. Chcieliśmy zapytać Powiatowego Lekarza Weterynarii czym zakończyła się kontrola, jednak do inspektoratu nie można się dodzwonić. Poprosiliśmy o pomoc Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii. - Alarmujemy służbę – mówi nam Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego.

Wszyscy wiedza, słyszeli, nikt nic nie może zrobić

O sprawie hodowli w Rybniku-Boguszowicach wie wiele osób. Na miejscu były rybnickie fundacje zajmujące się ochroną praw zwierząt. - Temat znany od lat. Mieliśmy zgłoszenie, ale nie dotyczące warunków, tylko przykrego zapachu. Nie interweniowaliśmy, bo sprawą zainteresowała się straż miejska. Jeżeli strażnicy nic nie wskórali, to my tym bardziej – mówi nam krótko Rafał Bednarek z Pet Patrol Rybnik. W podobnym tonie wypowiada się Fundacja Jesteśmy Głosem Tych co nie Mówią. - Rzeczywiście, byłem tam na interwencji. Nikt nas na teren posesji nie wpuścił. Popatrzyliśmy tylko na wielkość klatek i te wydawały się wymiarowe. Jedyne jak mogliśmy zrobić, żeby pomóc mieszkańcom, to zasugerowaliśmy im, że muszą się mocno angażować i uporczywie prosić o pomoc instytucje – straż miejską, miasto, sanepid. Tylko uporczywe działanie mogło coś dać – mówi Ireneusz Piontek z fundacji.
O sprawie i mieszkańcy i my informowaliśmy także miejscowego radnego. - Sprawa została przekazana do referatu gospodarki komunalnej. Urzędnicy zbadają historię, co działo się tam wcześniej. Oni mają prawo do przeprowadzenia kontroli na nieruchomości. Czekam na informacje ze strony urzędu, dowiem się jakie referat ma możliwości prawne w tym zakresie – mówi nam radny PO Łukasz Kłosek.

Problem mieszkańców domów jednorodzinnych położonych w rejonie ulicy Rejewskiego urzędnicy z rybnickiego magistratu też znają doskonale. - Pracownicy urzędu przeprowadzili w 2019 r. wizję na tej nieruchomości, podczas której nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości w związku z utrzymywaniem zwierząt na posesji. 7 października 2022 r. (już po naszym zapytaniu o hodowlę – red.) podjęto próbę ponownej kontroli nieruchomości wraz ze Strażą Miejską. Niestety kontrola okazała się bezskuteczna, ponieważ osoby ją przeprowadzające nie zostały wpuszczone na posesję – mówi Agnieszka Skupień, rzeczniczka Urzędu Miasta w Rybniku. - Nie zamierzamy jednak tej sprawy zamykać. Dobiegające do nas informacją są bardzo niepokojące, dlatego pracownicy urzędu miasta podejmą kolejne próby sprawdzenia tej posesji. Sprawdzimy tez możliwość współpracy z organizacjami pozarządowymi, które działają na terenie miasta na rzecz ochrony zwierząt, być może zechcą z nami współpracować w tej sprawie – podkreśla urzędniczka zaznaczając jednocześnie, że urząd zwróci się w najbliższym czasie z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli stanu zwierząt do Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej w Rybniku.

Co na to prawo?

Przepisy prawa w naszym kraju wskazują jasno, że prowadzenie hodowli psów rasy uznawanej za agresywną wymaga zezwolenia wydanego przez prezydenta miasta właściwego ze względu na planowane miejsce prowadzenia hodowli. - Prezydent nie wydaje lub cofa zezwolenie, jeżeli pies będzie lub jest utrzymywany w warunkach, które stanowią zagrożenie dla ludzi lub zwierząt. Natomiast hodowla psów pozostałych ras została uregulowana w art. 10a ustawy, zgodnie z którym zezwala się na rozmnażanie psów i kotów w celach handlowych, które zostały zarejestrowane w ogólnokrajowych organizacjach społecznych, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów – zaznacza Agnieszka Skupień. O możliwości dalszej ingerencji w prowadzenie jakiejkolwiek hodowli mówi art. 7 ust. 1 ustawy o ochronie zwierząt, zgodnie z którym czasowo odbiera się właścicielowi lub opiekunowi zwierzę, które doznało przesłanek znęcania się nad nim, określonych w art. 6 ust. 2 ustawy. Odebranie zwierzęcia odbywa się na podstawie decyzji prezydenta miasta po uzyskaniu odpowiedniej informacji od policji, straży gminnej, lekarza weterynarii lub upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt. W przypadkach niecierpiących zwłoki, gdy dalsze pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu, policjant, strażnik gminny lub upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej, (…) odbiera mu zwierzę, zawiadamiając o tym niezwłocznie prezydenta miasta, celem podjęcia decyzji o odebraniu zwierzęcia.

Kupi pani pieska, kota dodam w gratisie

I właśnie taka sytuacja miała miejsce w Boguszowicach we wtorkowy wieczór. Niezależnie od działalności naszych dziennikarzy, którzy szukali sposobu na pomoc zwierzakom, sprawą zainteresowało się także Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami z Bytomia. Dlaczego akurat z tego miasta? Zaalarmowała ich mieszkanka Świętochłowic, która ogłoszenie o sprzedaży szczeniaka – yorka znalazła na jednym z portali ogłoszeniowych. Skontaktowała się ze sprzedającą psa rybniczanką, wpłaciła nawet zaliczkę i w minioną sobotę przyjechała odebrać pieska. - Przyjechałam na miejsce wraz ze znajomą, bo pani sprzedająca pieska powiedziała mi przez telefon, że w ramach promocji może mi dać razem z pieskiem kota rasy maine coon. Zostałam wpuszczona tylko do przedsionka w drugiej części domu. Mimo to, środku było brudno, czuć było odór. Pani przyniosła mi pieska, który już na pierwszy rzut oka wydawał się chory i był brudny od odchodów. Powiedziałam pani, że ja tego psa nie biorę.. Kupowałam już wcześniej psa z hodowli. Widziałam jego matkę, która biegała mi pod nogami, widziałam jej książeczkę zdrowia, spisałam umowę. Tutaj nic nie było tak, jak powinno – mówi pani Patrycja Morkis. To ona zbulwersowana tym co zobaczyła na terenie posesji w Rybniku, zaalarmowała TOZ w Bytomiu. - Przyjechaliśmy na miejsce we wtorek rano. Szykowaliśmy się na około trzy godziny interwencji. To co tutaj zobaczyliśmy, przechodzi ludzkie wyobrażenie – mówią nam wolontariusze TOZ.

Do tej pory w relacjach mieszkańców Rybnika, sąsiadów mowa była tylko o psach znajdujących się w klatkach znajdujących się na podwórku. Nikt nawet nie przypuszczał, że prawdziwy koszmar rozgrywa się w domu przy ulicy Rejewskiego. Wolontariuszy w czasie akcji wsparli policjanci i strażacy z OSP Boguszowice. Byli też pracownicy rybnickiego urzędu miasta. - Wczoraj około godziny 14.40 policjanci z komisariatu w Boguszowicach udali się na ulicę Rejewskiego, gdzie na posesji mały być trzymane w nieodpowiednich warunkach zwierzęta. Na miejscu policjanci zastali pracowników Urzędu Miasta w Rybniku, oraz wolontariuszy z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Te osoby przekazały informacje, że pod wskazanym adresem ma się znajdować większa ilość psów i kotów, które mają być trzymane w nieodpowiednich warunkach - mówi Bogusława Kobeszko. Z informacji przekazanych policji przez wolontariuszy wynikało, że w domu znajdują się mieszkańcy, lecz nie chcą z nimi w ogóle rozmawiać. - Policjanci pojawili się na miejscu, ale posesja była pozamykana, nikt z mieszkańców nie chciał wyjść. W międzyczasie dyżurny przekazał informację, że zostały przyjęte zawiadomienie o trzymaniu zwierząt w niewłaściwych warunkach na tej posesji, czyli oficjalne zawiadomienie. Przez cały czas bezskutecznie nawiązywano kontakt z inspektoratem weterynaryjnym - mówi Kobeszko. W tym samym czasie po wsparcie weterynarza dzwonili także urzędnicy z magistratu obecni na miejscu. I tutaj kolejny szok: telefon powiatowego lekarza weterynarii milczał, a kolejni weterynarze z Rybnika słysząc nazwisko właścicielki hodowli, odmawiali przyjazdu na miejsce. Na przyjazd zdecydował się dopiero lekarz weterynarii z sąsiedniego Pszowa.

Ponieważ nikt na posesji nie otwierał drzwi, nie reagował na dzwonienie, policja podjęła decyzję o siłowym wejściu na posesję. - Strażacy wezwani do asysty przecięli kłódkę i policjanci wraz z wolontariuszami weszli na ten teren. Wtedy wyszli do nich mieszkańcy tego domu - mężczyzna w wieku 56 lat, kobieta w wieku 54 lat oraz 32-latka - wyliczają mundurowi. Z tyłu posesji policjanci - zgodnie z przypuszczeniami - znaleźli klatki z psami. - W czasie interwencji właściciele hodowli powtarzali, że policjanci nie mają prawa do interwencji, byli aroganccy. Potem, po wejściu do domu, na piętrze funkcjonariusze także zauważyli psy. Jedne biegały luzem, inne były trzymane w klatkach, było ich tam około 10. Następnie policjanci wyszli i poinformowali wolontariuszy, że warunki są nieodpowiednie. Czekano na weterynarza - relacjonuje Bogusława Kobeszko.

Policjanci wraz z lekarzem weterynarii dokonali oględzin kojców na dworze, budynku gospodarczego i budynku mieszkalnego. - Weterynarz oświadczył, że warunki bytowania zwierząt są niewłaściwe, zagrażają ich życiu i zdrowiu. Wolontariusze TOZ podjęli decyzję o wywiezieniu zwierząt, a na miejscu pojawili się wolontariusze innych organizacji, by wspomóc akcję. Odebrano część najbardziej narażonych zwierząt znajdujących się w budynku gospodarczym oraz w domu. Wśród tych psów znajdowały się szczeniaki oraz suki karmiące i to one przede wszystkim zostały zabrane - mówi Bogusława Kobeszko.

37 psów i 8 kotów z rybnickiej hodowli we wtorkowy wieczór trafiło do pro zwierzęcych fundacji. Około 50 kolejnych czeka jeszcze na odebranie. Ma się to stać dziś (środa). - Takiej interwencji nie mieliśmy od lat. Weszliśmy tylko na teren posesji, policja poszła sprawdzić klatki mieszczące się z tyłu domu, oraz do jednego z pomieszczeń w domu. Po chwili wyszli i powiedzieli nam: jest bardzo źle – mówi nam Joanna Stuka z bytomskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Właściciele posesji cały czas się odgrażali. Mówili, że nas załatwią, dowiedzą się gdzie mieszkamy. Pierwszy raz w życiu mieliśmy taką sytuacje, a podejmujemy interwencje non stop – mówią nam wolontariusze TOZ. Późnym wieczorem na miejsce interwencji zjechały rybnickie organizacje zajmujące się opieką nad zwierzętami. Pieski – małe, średnie, duże, były kolejno zabezpieczane i wywożone. Dziś akcja ma być kontynuowana. - Policja prowadzi czynności pod kątem znęcania się nad zwierzętami z art. 35, ust.1 Ustawy o ochronie zwierząt - mówi Bogusława Kobeszko, rzeczniczka policji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto