Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Koronawirus w Rybniku. Pacjentka przychodni wyjaśnia: „Nie mam koronawirusa. Ale żal czytać komentarze”

Redakcja
W Rybniku i innych miastach trwają działania związane z ochroną przed rozprzestrzeniającą się epidemią koronawirusa. Przed szpitalem w Rybniku ustawiono namioty.
W Rybniku i innych miastach trwają działania związane z ochroną przed rozprzestrzeniającą się epidemią koronawirusa. Przed szpitalem w Rybniku ustawiono namioty.
W piątek rybnicka przychodnia Pro Vita w dzielnicy Paruszowiec wezwała swoich pacjentów do kontaktu z Sanepidem. Uczyniła to po tym, jak dzień wcześniej - w czwartek - do przychodni zgłosiła się kobieta, u której podejrzewano koronowirusa. Ostatecznie – uwaga, raz jeszcze warto podkreślić – u rybniczanki nie stwierdzono obecności wirusa. Wciąż jednak przebywa w szpitalu w Raciborzu, gdzie leczona jest z dolegliwości okołogrypowych. Na panią Aurelię wylało się w Rybniku sporo krytyki, niekiedy ordynarnego, głupawego hejtu. Zainicjowała z nami kontakt. Jest wciąż w nie najlepszej formie, woli pisać, niż mówić. Korespondencyjnie, na raty, porozmawialiśmy z nią. Przedstawia swój punkt widzenia, który warto zrozumieć. Przy okazji dobrze zobaczyć, jak funkcjonuje polska służba zdrowia.

W piątek rybnicka przychodnia Pro Vita w dzielnicy Paruszowiec wezwała swoich pacjentów do kontaktu z Sanepidem. Uczyniła to po tym, jak dzień wcześniej - w czwartek - do przychodni zgłosiła się kobieta, u której podejrzewano koronowirusa. Ostatecznie – uwaga, raz jeszcze warto podkreślić – u rybniczanki nie stwierdzono obecności wirusa. Jednak miasto zatrzęsło się z oburzenia. Na kobietę wylała się fala krytyki. Warto poznać jej wersję zdarzeń. Rozmowa poniżej.
Tutaj przeczytacie pierwszą informację o tej sprawie: Przychodnia Pro Vita wzywa pacjentów do kontaktu z Sanepidem

***
Ustalmy zatem kolejność zdarzeń. Jest pani chora, a tu czas koronawirusa.

Już 3 marca męczył mnie uporczywy kaszel. Bardzo utrudniał mi oddychanie. Dodatkowo czułam bardzo silny ból w klatce piersiowej oraz bóle wszystkich mięśni. Jednak – zaznaczam - nie miałam gorączki. Uznałam – naturalnie - że muszę pokazać się lekarzowi. Wizyta na izbie przyjęć rybnickiego szpitala nie była miła. Już na wstępie po tym, jak lekarz dowiedział się od pielęgniarki, że „pacjenci czekają” wszyscy usłyszeliśmy: „Niech sobie czekają”. Jeszcze na szpitalnym oddziale ratunkowym zmierzono mi temperaturę i zbadano stetoskopem. Stwierdzono, że „tu nic nie ma” i mam się udać do laryngologa w szpitalu.

Zobacz koniecznie

Ktoś podejrzewał koronowirusa?

Wyraziłam przy lekarzach pewne wątpliwości, tyle się o tym słyszało. Ale nikt nie podejmował tematu.

I poszła pani do szpitalnego laryngologa?

Tak. Wizyta u laryngologa zakończyła się odesłaniem mnie z kwitkiem, bo to „nie jego sprawa”. Wtedy z mocnymi dusznościami i bólem w klatce piersiowej wróciłam do tego pierwszego lekarza. Powiedziałam mu, że nie otrzymałam żadnej pomocy, wspomniałam coś o etyce lekarskiej. Dopiero wtedy mnie zbadał i stwierdził… zapalenie oskrzeli i płuc.

O koronawirusie zatem nie było mowy.

Nie, ignorowali to, choć kolejny raz poruszyłam sprawę wirusa. Lekarz zlecił mi za to podanie zastrzyku, abym mogła oddychać, oraz zaaplikowanie jakichś leków. I tak mnie wysłał do domu - bez L4, bez konkretnych instrukcji postępowania.

No dobrze, wróciła pani do domu i…?

Następnego dnia nadal miałam napady duszności, ból w klatce piersiowej oraz bóle wszystkich mięśni. Poszłam więc do przychodni Pro Vita przy ul Mikołowskiej w Rybniku. Lekarka przepisała mi kolejne leki i znów: do domu. Mimo że mam w kartotece wpisane uczulenie na penicylinę, dostałam antybiotyk, który ma penicylinę. Dopiero w szpitalu w Raciborzu dowiedziałam się, że mogło się to dla mnie skończyć fatalnie. W Pro Vicie - nawiasem mówiąc – też mówiłam o koronawirusie i tym, że miałam kontakt z ludźmi z Włoch. Ale znowu nic, spokojnie, cisza.

Cały czas mówimy o sytuacji z początku marca. A ta przesławna wizyta w przychodni Pro Vita nastąpiła dopiero 12 marca.

Tak, bo po tygodniowym leczeniu się w domu nic się nie zmieniło. I w środę, 11 marca, po kolejnych napadach duszności zaczęliśmy z mężem szukać pomocy. Dzwoniliśmy do Sanepidu i na pogotowie ratunkowe. Usłyszeliśmy, że to nasza decyzja, czy karetka ma przyjeżdżać i tracić czas, czy sami pojedziemy do szpitala. I tak też zrobiliśmy – pojechaliśmy sami. W tym tymczasowym miejscu segregacji, który zbudowano obok szpitala, zapytano mnie, czy mam gorączkę. Nie miałam. Więc polecono mi iść do lekarza pierwszego kontaktu.

I znów znaleźliście się w rybnickim szpitalu?

I znowu był ten sam lekarz, co wtedy. Nie miałam do niego zaufania po ostatniej wizycie.

I wtedy decyzja o wizycie w przychodni Pro Vita?

Co miałam zrobić? Następnego dnia, 12 marca, poszłam do lekarza w przychodni Pro Vita przy Mikołowskiej. Usiadłam daleko od reszty pacjentów, starałam się myśleć o innych. Po przyjściu lekarki dostałam maseczkę i zostałam zaproszona do gabinetu. Lekarka mnie zbadała i kolejny raz usłyszałam, że to zapalenie oskrzeli.

Rozumiem jednak, że wtedy na poważnie zakiełkowała wśród lekarzy myśl o koronawirusie?

Czekałam na decyzję w gabinecie zabiegowym. Nie wiedziałam, co dalej. Do gabinetu lekarskiego wchodzili kolejni pacjenci. Pielęgniarka dezynfekowała czymś klamki.

Ktoś z Raciborza po panią przyjechał?

Lekarka próbowała się gdzieś dodzwonić, ale po kilku próbach stwierdziła, że nie ma czasu i wypisała mi skierowanie do szpitala zakaźnego w Raciborzu. I kazała mi się dostać tam swoim samochodem. Pojechałam z mężem. Po przyjeździe do szpitala w Raciborzu - ogólne zdziwienie. Nie mieli żadnej informacji z Rybnika.

Potem ogłoszono w całym Rybniku wezwanie z przychodni do pacjentów Pro Vity, by dzwonili do Sanepidu. I zrobiła się w mieście burza.

Mam pretensje do lekarzy - głównie w szpitalu, którzy nie podejmowali tematu koronawirusa, uspokajali mnie. Dlatego moja decyzja o przyjściu do przychodni. A teraz słyszę w mieście, że jestem nieodpowiedzialna.

Trafiła pani do Raciborza, do tego głównego w regionie szpitala od koronawirusa, ale na szczęście wyniki były dobre, koronawirusa nie ma.

Tę doskonałą wiadomość usłyszałam w piątek. Uspokoiłam się. Bałam się o rodzinę, ludzi wokół i siebie. Teraz wracam do równowagi. Lekarze w Rybniku się nie mylili i to świetnie. Nie zmienia to faktu, że postawili mnie zdezorientowaną, w trudnej sytuacji, która – gdy widzę komentujących rybniczan – dla wszystkich jest niezrozumiała. Najpierw uspokajają, a potem w przychodni alert.

Cały czas leży pani w szpitalu w Raciborzu?

Czuje się tak samo źle jak przed kilkunastoma dniami. Jednak mam tu doskonałą opiekę, za która już teraz dziękuję.

To proszę nie czytać komentarzy w internecie, Rybnik to trochę przeżył.

Czytanie komentarzy pod moim adresem jest bardzo przykre. „Ludzie dupą myślą, nie głową" i tym podobne. Jestem człowiekiem, który najpierw pomyśli o innych, a na końcu o sobie. Mam żal do ludzi, którzy słowami krzywdzą innego człowieka, a pojęcia nie mają o sprawie. Znalazłam się w trudnej i nowej dla mnie sytuacji. Próbowałam zachowywać się racjonalnie. Musimy wszyscy bez wyjątku uważać na siebie i na ludzi wokół.
Rozmawiał: Marek Twaróg

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto