Rybnik: dr Olena Hlazkova z Ukrainy wspiera rodaków zgłaszających się do szpitala
- Na oddziale pediatrycznym mamy na razie jedno dziecko, które trafiło do nas w nocy. Udzielałam pomocy babci dziecka, robiłam za tłumacza, bo nikt tu w szpitalu babci nie rozumiał. To jest roczne dziecko, które przywieziono do nas z powodu gorączki nieustępującej, z którą rodzice nie mogą sobie poradzić. To dziecko było już badane na Ukrainie, ma jakąś wadę, ale co dokładnie to dopiero musimy sprawdzić – mówi nam pani doktor.
Pomagała przy przyjęciu, choć w nocy nie miała dyżuru. W weekend też pomagała jako tłumacz, bo na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym pojawili się Ukraińcy z maluchami, które tez potrzebowały pomocy lekarskiej. Na szczęście, w tym przypadku, nie były to ciężkie schorzenia. - nie przyjmowaliśmy tych dzieci na oddział, nie było takiej potrzeby. Zresztą te rodziny były u nas przejazdem, jechali do Niemiec. Najczęściej jednak trafiają do nas dzieci przeziębione, z gorączką, infekcjami jelitowymi, chorobami uszu – mówi pani Olena.
To, że w wielkiej, rybnickiej lecznicy, jest ktoś kto zna język ukraiński i w razie czego pomaga potrzebującym leczenia, sprawia, że ludzi ci są w stanie się otworzyć, powiedzieć co im dolega szczerze i poprosić o pomoc. Nie ma co ukrywać, większość obywateli Ukrainy, jest sytuacją przerażona. - Myślę, że kiedy usłyszą swój język łatwiej im się otworzyć. Jeśli trafia do nas pacjent, który rozumie po polsku, to jeszcze jakoś można się próbować „dogadać”, ale dla kogoś z wschodniej Ukrainy, który nic nie rozumie, nic nie potrafi powiedzieć to jest dramat…- podkreśla lekarka. Z czym
Ona do pracy w rybnickim szpitalu przyjechała z Poznania, gdzie robiła staż podyplomowy. Studia medyczne natomiast kończyła w Kijowie. Ma zaledwie 28 lat. - Mój mąż jest Ślązakiem i choć poznaliśmy się z Poznaniu, on chciał wracać na Śląsk. Dziś jest dumny z tego, że jestem lekarzem i pracuje tutaj, w Rybniku – podkreśla Olena Hlazkova.
Zaraz w drugim dniu wojny zdołała wydostać z rodzinnego Kijowa swoją młodszą, 17-letnią siostrę oraz mamę. Jej ojciec mieszka w Moskwie. - To trudny dla mnie temat, choć on nie popiera tej wojny - ucięła szybko temat pani doktor. Dziś cała jej rodzina żyje w niepewności. Czy wrócą do domu? Kiedy wrócą? Czy będą mieli w ogóle do czego wracać?
- Mieszkałyśmy w centrum Kijowa, nie wiem czy nasz rodzinny dom jeszcze stoi. Nie mamy nawet kogo zapytać, bo sąsiedzi siedzą gdzieś w schronach, poukrywani i nie odpowiadają na nasze telefony – mówi. Swojej siostrze też musiała udzielić pomocy lekarskiej. - Siostra zaczęła się leczyć w Kijowie, ale przed wybuchem wojny nie zdążyła się z wszystkim uporać. Musiałam jej pomóc już tutaj u nas, na oddziale – mówi. A tam, na rybnickim oddziale pediatrycznym, może liczyć na wsparcie, pomoc i ma oparcie wśród koleżanek i kolegów. - To najlepsze miejsce do pracy, cudowne, kocham mój oddział. Lekarze, pielęgniarki, wszyscy mi pomagają. Wiadomo, że nie wszystko jeszcze rozumiem po polsku – dodaje.
Swoim rodakom pomaga nie tylko w rybnickim szpitalu. Do koleżanek ze studiów, które ratują rannych i chorych w kijowskich szpitalach, wysyła paczki. - Tam brakuje już wszystkiego – mówi nam.
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?