Autor:

2017-06-23, Aktualizacja: 2017-06-23 09:04

Najmądrzejszy w pokoju, czyli jak osiągnąć cel

"Najmądrzejszy w pokoju" to psychologiczny poradnik na temat tego, jak bardzo zwodzimy i oszukujemy samych siebie, napisany przez dwójkę renomowanych, amerykańskich psychologów. Lee Ross i Thomas Gilovich podpowiadają w nim, co zrobić, by odrzucając skróty myślowe, uprzedzenia i własne poglądy, zostać - zgodnie z tytułem - najmądrzejszym w pokoju. O tym, jak zwodzi nas nasza psychika i co zrobić, gdy już zdamy sobie z tego sprawę, rozmawiam z dr Dorotą Juszczak, psycholog z SWPS i trenerką biznesu.

Większość ludzi przekonana jest o tym, że świat jest właśnie taki, jakim go widzimy. Tymczasem, Lee Ross i Gilovich pokazują, że to nieprawda.

To przekonanie wyrządza nam sporo krzywdy. Jesteśmy pewni, że znamy prawdę obiektywną i że jeśli inne osoby rozpoznają tę prawdę równie obiektywnie jak my, to także podzielą nasze poglądy. Tymczasem, badania pokazują, że takiemu myśleniu (tzw. naiwnemu realizmowi) ulegamy wszyscy. Jeśli mielibyśmy wyeliminować ze świata jedną rzecz, bez której żyłoby nam się lepiej, to moim zdaniem powinien to być właśnie naiwny realizm, czyli przyjmowanie w widzeniu i ocenie rzeczywistości wyłącznie własnej perspektywy.

Obawiam się, że byłby z tym pewien problem. Czytając tę książkę, naszła mnie refleksja, że cała zachodnia myśl opiera się właśnie na przekonaniu, że gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak należy postępować, to postępowaliby w sposób właściwy. Mamy z tym do czynienia już od czasów Sokratesa…

To, co mówią nam autorzy, to to, że trzeba wziąć pod uwagę, że wszyscy ulegamy temu złudzeniu i może warto wziąć pod uwagę opinie innych, bez zakładania z góry, że to my mamy rację. Jednocześnie cała zachodnia myśl, ta kultura indywidualizmu, silnie koncentruje się na potędze jednostki.

To dobry początek, ale chyba niewystarczający?

Lee i Gilovich piszą także o tym, że nie doceniamy roli sytuacji. Bardzo często przypisujemy określone zachowanie temu, jacy ludzie są, np. “ukradł, bo jest nieuczciwy”.

To błąd atrybucji.

Tak. Gdy sytuacja nam nie sprzyja, mamy tendencję do angażowania się w rzeczy nieuczciwe, szkodzące innym, przestępstwa. W opisanym w książce badaniu sprawdzano, co się stanie, jeśli osoby badane będą musiały zadeklarować, że będą postępować uczciwie przed przystąpieniem do testu, a co jeśli takiej deklaracji nie złożą w ogóle. Badani rozwiązywali test, a następnie podawali wynik [prawdziwości podanych wyników nikt nie weryfikował - przyp. red.]. Ludzie, którzy na początku deklarowali uczciwość przed podaniem wyniku, byli zdecydowanie bardziej uczciwi. Wystarczyło jedynie stworzyć sytuację, która sprzyjała byciu uczciwym.

To chyba także dlatego, że chcemy uważać się za uczciwych przede wszystkim we własnych oczach.

Gdy już podpiszemy, zobowiążemy się do bycia uczciwym, to trudno samego siebie oszukiwać. Innych, oczywiście możemy oszukać, ale siebie oszukać jest trudniej, bo ważna jest dla nas spójność naszego myślenia o sobie. Niespójność rodzi dysonans, a długo z dysonansem nie chcemy i nie potrafimy żyć. To przykład pokazujący, że dzięki znajomości badań psychologicznych, należy tak kreować sytuacje, by np. sprzyjały naszym postanowieniom, choćby związanym z dietą. Można usuwać pewne przeszkody w życiu i żyć mądrzej. Podobnie jest w przypadku diety.

Diety?

Kary i nagrody to za słaba motywacja. Bardzo dużo zależy od rzeczy takich, jak wielkość produktów, które jemy, rozmiaru talerza, posiadania w domu słodyczy. Nawet posiadanie jednego rodzaju słodyczy zamiast kilku będzie tu miało znaczenie. Przykładem może być zarządzenie burmistrza Nowego Jorku, zakazujące sprzedaży napoi gazowanych w dużym rozmiarze.
Badania pokazują, że niezależnie od wykształcenia czy poziomu świadomości jemy trochę bezrefleksyjnie. Jeśli dostajemy na przykład porcję napoju XL za cenę wyższą tylko o 50 groszy, to zawsze weźmiemy to XL i wypijemy nawet litr napoju.


Takie zarządzenia rodzą pewne niebezpieczeństwo….


Zabierają nam wolność?

Tak. To chyba potoczne przekonanie o tym, że jacyś naukowcy zamknięci w laboratoriach decydują o tym, jak mamy żyć i co jeść. A przecież my wiemy lepiej.

Pytanie, czy to „lepiej” w dłuższej perspektywie nas nie krzywdzi, znajomość tych mechanizmów pozwala nam niekiedy zaoszczędzić pieniądze czy zdrowie. Warto korzystać z wiedzy.To pozwala odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niekiedy przekonywanie pacjenta, ucznia, menedżera czy studenta nie wychodzi, skoro “przedstawiłem im wszystkie racjonalne argumenty”. Dlaczego mój pacjent nie zaczął ćwiczyć, nie przestał używać tłuszczu, skoro dostał tak wiele danych o tym, że brak ruchu i duża ilość cukru czy tłuszczu szkodzi? Takie działanie naszego umysłu jest wynikiem negatywnej inklinacji, czyli nieprzyjemne zdarzenia/informacje odczuwamy jako bardziej dotkliwe niż te dobre jako przyjemne. Setki badań dowiodły, że sformułowania równoważne pod względem logicznym, wcale nie są równoważne w sensie psychologicznym.

Czasami wystarczy zmiana języka, by coś zmienić.

Chętniej na przykład kupimy wołowinę, która ma 80 procent czystego mięsa, niż tę, w której jest 20 procent tłuszczu (i 80 procent mięsa). Sens jest ten sam, zmienia się tylko przekaz. Inaczej reagujemy, zależnie od sposobu sformułowania komunikatu. Tak samo działa to w przypadku oszczędzania na emeryturę (odłożenie 20% naszych dochodów wydaje nam się trudniejsze, niż utrzymanie się za 80% tej kwoty).


© Dorota Wiśniewska-Juszczak (prywatne archiwum)



Dużo mocniej odczuwamy stratę niż zysk? Strata bardziej boli?

Długo broniłam się przed takim czysto pozytywnym myśleniem. Przekonały mnie badania realizowane na osobach uzależnionych od alkoholu, które dotyczyły bardzo podobnej kwestii. Osoby te stawiały sobie cel. Mówiły sobie “nie będę pił” lub “będę żył godnie i będę trzeźwy”. Ci, którzy wybierali cel numer dwa, byli dużo bardziej wytrwali, ponieważ dostali coś w zamian - godne życie. Nie mieli poczucia, że coś im się zabiera, w tym wypadku alkohol.

Tym drugim zabrano alkohol nie dając nic w zamian?

Tak, choć wydaje się, że “nie będę pił” i “będę trzeźwy” to właściwie to samo. Tymczasem, osoby, które podjęły ten “pozytywny cel” godnego życia, dłużej wytrzymywały bez alkoholu, rzadziej wracały do nałogu.

Mimo wszystko, jeśli musimy na coś zapracować, jesteśmy silniej zmotywowani, by to osiągnąć.

Gilovich i Ross mówią także o tym, że gdy zaangażujemy się w jakieś działanie, trudniej nam się wycofać. Jako ludzie nie lubimy wysiłku. Proszę sobie wyobrazić, że musi pan sprzątnąć kuchnię po imprezie. Wszędzie są talerze, resztki jedzenia, śmieci. Jeśli powiemy sobie: “dobra, tylko uporządkuję butelki” i zrobimy to, to zaczniemy się wciągać. Krok po kroku wchodzimy w działanie i w ten sposób szybciej zaczynamy widzieć nasz cel.
Gdybym dziś pomyślała sobie, że za 3 miesiące wystartuję w półmaratonie, uznałabym, że nie dam rady. Jeśli jednak zdecyduję, że w tym tygodniu pobiegam trzy razy, ten cel stanie się bardziej realny.


Zdecydowanie.

Dodatkowo, jeśli usunę inne przeszkody, o których piszą Ross i Gilovich, na przykład przygotuję buty do biegania, wyjmę je z szafy, to będę miała większe szanse, niż gdybym tylko wyobrażała sobie, że stoję z medalem na podium. Są też badania i obserwacje ludzi, którzy zaczęli działać na rzecz innych, nawet wbrew własnym interesom (np. ratowali Żydów podczas II wojny światowej). Gdy zaangażowali się w działanie i np. rozpoczęli od ukrycia dziecka na jedną noc w swoim domu, a następnie wykonywali kolejne niebezpieczne działania, bo już „wciągnęli się w to pomaganie”, zrobili pierwszy krok i tak stali się bohaterami, choć ich celem nie było bohaterstwo.

Z drugiej strony, ten sam mechanizm może działać przeciwko nam. Na przykład, w sprzedaży. Wejdziemy do sklepu, żeby obejrzeć np. telewizor. Sprzedawca się zaangażuje, my się zaangażujemy, poświęcimy czas… Będzie nam się trudno wycofać.

Tak, warto dać sobie czas, żeby ochłonąć. Jeśli się na coś nastawimy, to często wyłączamy racjonalne myślenie. Z tego samego powodu firmy motoryzacyjne wypożyczają klientom auta na 2-3 dni. Wiedzą, że poziom zaangażowania znacznie wtedy wzrasta. “Sąsiedzi widzieli mnie w tym pięknym czerwonym Alfa Romeo. Właściwie to mnie na nie stać!” Wtedy wypadałoby powiedzieć sobie: “Ok, przejechałem się, teraz dam sobie kilka dni na decyzję”.

Wracając do tematu maratonu - istnieje tu ciekawy paradoks. W zakup samochodu jesteśmy w stanie zaangażować się całkowicie. Dlaczego zatem, jeśli zwizualizujemy sobie wygraną w maratonie, to poziom naszej motywacji nie będzie taki sam jak motywacja do kupna auta? Łatwiej wydać pieniądze na samochód niż włożyć wysiłek w treningi?

Tak, mechanizm jest ten sam, ale ten samochód mam “już” - już do niego wsiadam, słucham radia, ruszam pierwsza ze świateł. Ta “nagroda” jest natychmiast. Tymczasem, żeby przebiec półmaraton, muszę trenować przez rok. Nagroda jest w tym przypadku bardzo odroczona. Co gorsza, nagroda nie jest pewna, mogę doznać kontuzji, mogę nie dobiec do mety. To mechanizm odroczenia podobny do tego z badania z pianką.

Pianką?

Tak, to słynne badanie zrealizowane w latach 60. przez prof. Waltera Mischela. Otóż kilkuletnie dzieci otrzymywały piankę marsmallow i profesor składał im propozycję: "możesz zjeść piankę teraz, ale jeśli chwilę zaczekasz (15 minut), dostaniesz dwie". Następnie badacz wychodził i pozostawiał dzieci z pianką. Gdy wrócił, 70% dzieci było już po zjedzeniu pianki, ale 30 % czekało. Profesor monitorował wyniki tych dzieci w szkole i w testach SAT (amerykański odpowiednik polskiej matury). Okazało się, ze te dzieci, które potrafiły odroczyć gratyfikację, miały lepsze wyniki w nauce, w tym również maturalne, lepsze oceny z zachowania i lepszą umiejętność panowania nad stresem.


© Materiały prasowe



To trochę przerażające, że można wyrokować o naszej przyszłości na podstawie tego, czy zjedliśmy piankę, czy nie.

Prawda? (śmiech). Ale badania pokazują, że można to u dzieci trenować.

Taki mechanizm nagradzania pianką może się sprawdzić u dzieci. A co ma zrobić dorosły, który chciałby jednak przygotować się do maratonu? Tu pianka chyba nie zadziała?

Pomóc mogą wszelkiego rodzaju aplikacje na telefon. Gdy ludzie biegają w grupie, to wzajemnie się motywują. To takie dodatkowe, zewnętrzne motywatory, które na siebie nakładamy.
Nie wierzę, że są osoby, u których działa tylko wewnętrzna motywacja. Trzeba czasem zaangażować w to rodzinę, by nas wspierała, podzielić się swoim marzeniem z innymi. Wtedy nagrodą jest to, że inni też wiedzą i też mi kibicują.
Jedna z moich przyjaciółek powiedziała mi po przebiegnięciu półmaratonu: „Biegłam tam, bo wciągnęły mnie moje koleżanki, one liczyły na mnie i dawały mi wsparcie. A dodatkowo na trasie było tysiące ludzi, którzy zagrzewali mnie do walki, bez tego nie ukończyłabym biegu, po prostu nie mogłam tych wszystkich ludzi zawieść".

Jest pani jako psycholog zwolenniczką aplikacji, które nas nagradzają za każdy mały krok?

Czasami mogą działać, czasami jednak potrafią ogłupiać. Mąż zainstalował mi aplikację mierzącą kroki. Któregoś razu wyszłam na spacer z psem i zorientowałam się, że nie mam telefonu. Moja pierwsza myśl była taka, że muszę wrócić, bo nie będę miała wyrobionej dziennej liczby kroków… To był właśnie ten moment, zgłupiałam. (śmiech)

Zdarza się pani ulegać takim słabościom?

Oczywiście, ilekroć przypomnę sobie teorię naiwnego realizmu, wydaje mi się, że jestem lepszym człowiekiem. Gdy o tym zapominam, to zaczynam twierdzić, że “moja racja jest mojsza” (śmiech). To, co daje mi psychologia, to komfort zrozumienia swoich błędów już po czasie. Ale czasem udaje mi się już w trakcie ważnej dyskusji z innymi osobami dostrzegać swój naiwny realizm i te rozmowy/dyskusje zawsze prowadzą do szerszych wniosków i znacząco mnie wzbogacają. Dodatkowo wiedza z psychologii społecznej włącza mi myślenie o sytuacji i zastanowienie się, na ile to właśnie sytuację można/należy zmienić, aby lepiej działać, mądrzej podejmować decyzje, etc.

A gdyby tak posadzić u sterów naszego państwa psychologów społecznych? Żylibyśmy w szczęśliwym społeczeństwie?

Sprawowanie przez ludzi władzy zmienia ich i to dlatego tak często politycy mają poczucie, że wiedzą lepiej, bo władza daje poczucie omnipotencji. Znając badania, które pokazują te efekty, zdając sobie sprawę z siły sytuacji i siły, jaką wywiera na nas grupa, jestem przekonana, że nawet ci, którzy mają tę wiedzę, mogą ulec pokusom. Pewnie dlatego jedyną ochroną dla władzy, jest kontrola i bycie blisko z ludźmi podlegającymi tej władzy. Każda władza (zarówno psychologów, polityków, lekarzy) musi być kontrolowana, tym bardziej, że władza nasila myślenie z własnej perspektywy i wzmacnia dążenie do realizacji własnych celów z pominięciem celów innych. A jak pokazują badania, nie dzieje się tak tylko wtedy, gdy władza nie jest pewna swojej pozycji, wówczas egocentryczna perspektywa jest słabsza.
Każda władza dla własnego dobra misi poddać się kontroli. Inaczej będzie przekonana o tym, że jest zbawcą narodu, wie lepiej. A to już niebezpieczne.


Rozmawiał Przemysław Ziemichód,dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Dorota Wiśniewska-Juszczak (prywatne archiwum)
  •  Komentarze

Komentarze (0)