Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Yola Czaderska-Hayek: W Hollywood wszystko jest możliwe [rozmowa naszemiasto.pl]

Piotr Bera
arch. prywatne Yoli Czaderskiej-Hayek
- Ten, kto był nominowany, nigdy nie jest przegrany, bo był blisko ołtarza - mówi Yola Czaderska-Hayek. Z Polską Damą Hollywood rozmawiamy o szansach "Idy" na Oscara, szybkich karierach, zegarkach od Sharon Stone i szczwanych lisach show-biznesu.

Od wielu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych i jest jedyną Polką zasiadającą wśród członków Hollywood Foreign Press Association, organizacji co roku przyznającej Złote Globy. Yola Czaderska-Hayek jest również prezesem i fundatorem International Star Awards, statuetek przyznawanych od 1992 roku legendarnym artystom filmów westernowych. Za działalność na rzecz propagowania polskiego kina w USA odznaczono ją Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis, przyznawanym przez ministra kultury oraz nagrodą Amicus Poloniae, nadaną przez Ambasadora RP w Waszyngtonie.

Pani Yola razem ze swoim mężem, kapitanem Edwinem R. Haykiem, organizuje w rezydencji Belvedere imprezy dla największych gwiazd Hollywood.

Producent "Idy", Piotr Dzięcioł, przyznał po ceremonii rozdania Złotych Globów, że mamy większe szanse na Oscara. To prawda?

- Szanse są, ale czy większe? Przede wszystkim trzeba podkreślić różnicę w formacie głosowania. O Złotych Globach decyduje 85 osób, a w Akademii prawie 7 tys. O ile jeden czy dwa głosy mogą mieć znaczenie przy Złotych Globach, to przy Oscarach 100 nie robi różnicy. Po obejrzeniu filmu członkowie Akademii dyskutują między sobą, dochodzi polityka... W zasadzie nie wiadomo, co bezpośrednio wpływa na wybór danego filmu.

"Ida" otrzymała również nominację za zdjęcia.

- Wszystkie elementy składowe trafiają do Hollywood jako jedna przesyłka. Jeden z kompozytorów powiedział mi kiedyś, że dostał Oscara za swoją najgorszą kompozycję. Dlaczego? Bo wcześniej nominowano film, a główną rolę grał wielki aktor. „Ida” była faworytem do nominacji i dodano również zdjęcia.

Ostatni raz Oscar i Złoty Glob dla filmu nieanglojęzycznego trafił do dwóch różnych produkcji w 2010 roku. Po sukcesie rosyjskiego "Lewiatana" na Złotych Globach dzieło Pawła Pawlikowskiego może przerwać tę passę?

- W Hollywood wszystko jest możliwe. To, co wydawało się niemożliwe jest możliwe, a co pewne, takie nie jest. Globy torują drogę do Oscarów, ale członkowie Akademii niekoniecznie muszą oglądać wszystkie filmy. Najczęściej organizowany jest jeden pokaz w Samuel Goldwyn Theater, który mieści 1200 osób. Łatwo policzyć ile osób nie załapało się na seans. W takiej sytuacji wszystko zależy od studia i producenta, wysyłającego płyty do krytyków. Znajomi z Akademii często proszą mnie o płytę, bo oni sami jej nie otrzymali.

Podobnie wygląda procedura przy Złotych Globach?

- Skąd! My zapisujemy się na seanse i jesteśmy z tego rozliczani. Oglądamy setki filmów, mamy 500 konferencji prasowych i uczęszczamy na plany filmowe. Nie ma pan zielonego pojęcia, jaka to harówa. Najpierw uczestniczymy w spotkaniach kwalifikacyjnych, gdzie wybierane są filmy z całego roku. Następnie wyselekcjonowane filmy trafiają do grubej na 3 cm księgi, gdzie podano aktorów, reżyserów, scenarzystów, muzykę i same tytuły filmów. Później trwa analiza.

W takiej sytuacji filmy mające premierę pod koniec roku mają większe szanse na nagrodę. Łatwiej je pamiętamy, w porównaniu do tych ze stycznia.

- Nie ma mowy o zapominaniu czy faworyzowaniu. Wszystko jest na piśmie, notowane w księdze, gdzie oceniamy obejrzane produkcje. Z tej listy wybieramy po pięć nominacji w każdej kategorii. Później wysyłamy formularz ze swoim wyborem do Ernst and Young, gdzie podliczają głosy i otrzymujemy z powrotem nazwiska, które otrzymały najwięcej głosów. Na koniec wybieramy po jednej nominacji z każdej kategorii. Rezultaty poznajemy podczas ceremonii rozdania. Natomiast członkowie Akademii dostają po jednym papierku do zakreślenia. Mimo to, Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej nie jest doceniane.

Jaki wpływ na wynik Oscarów mają nagrody rozdawane przez Gildię Aktorów Ekranowych? W ostatnich latach ich wybór najlepszego filmu roku pokrywał się z Oscarem.

- Zacznijmy od tego, że przed Oscarami przyznawana jest cała masa nagród. American Spirit Awards, Critics Awards czy gildie, to jedne z wielu. Dobrze wiemy, że związek reżyserów i aktorów składa się z profesjonalistów, znających się znacznie lepiej od głosującego członka Akademii, którym może być asystent operatora filmowego. Jednak jest pewna prawidłowość: kogo nagrodziła gildia reżyserów, ten z reguły otrzymuje Oscara.

W tym roku faworyzowany "Boyhood" przegrał z "Birdmanem" w nagrodach Gildii.

- Ten, kto był nominowany, nigdy nie jest przegrany, bo był blisko ołtarza. Nominacja dużo znaczy i całkiem możliwe, że nagrody się nałożą. Czy przewidywania mają sens? To zabawa i spekulacja dla fanów i mediów.

W 2005 roku Oscara otrzymało "Miasto Gniewu", które nie było nawet nominowane do Złotych Globów.

- O tym filmie kompletnie się nie mówiło. W prasie pisano tylko o "Tajemnicy Brokeback Mountain", a tu nagle puf... i go nie ma. Tak samo w tym roku nominację za rolę drugoplanową otrzymał Mark Ruffalo za "Foxcatchera", co jest niespodzianką. Wcześniej go omijano, chociaż gildia aktorów przyznała mu nagrodę za udział w serialu "Odruch serca". Ruffalo nawet nie przyszedł na imprezę, bo nie wierzył.

Największą gwiazdą "Foxcatcher" jest Steve Carell. On skradł ten film.

- Carell jest kapitalny, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że z reguły grał w komediach. Zresztą aktorzy wiedzą, że role dramatyczne są najłatwiejsze. Rozpacz, płacz, smutek - nic trudnego. Przez lata Carrell grał w komediach, a dobra rola w tym gatunku to wyzwanie. Jeden z umierających aktorów na koniec swojego życia został zapytany przez reżysera, czy mu jest trudno. Odpowiedział: "Nie tak trudno jak granie w komedii".

Właśnie dlatego Oscary wzorem Złotych Globów powinny rozgraniczyć nagrody dla komedii i dramatu? "Boyhood" i "Grand Budapest Hotel" to zupełnie inne światy.

- Z uporem maniaka nie chcą tego zmienić, a byłoby to fantastyczne. Z reguły komedie przepadają, tak jak niegdyś westerny. Te gatunki są odizolowane i pewnie tak pozostanie. Akademia nie wprowadzi zmian. Może dlatego, że inni to zrobili, a Oscary mają być ponad wszystkim.

Kiedy zapadają ostateczne decyzje, kto otrzyma Złoty Glob?

- Nawet do kilku tygodni przed ceremonią. Ale wyniki zna tylko garstka osób. Jury nie ma pojęcia, kto wygrał. Warto podkreślić, że Globy przyznawane są z początkiem stycznia, a Oscary pod koniec lutego. To daje Akademii wiele czasu na nadrobienie zaległości i przyjrzenie się bliżej zwycięzcom Globów.

Nominacja do Oscara za zdjęcia do "Idy" to nie lada sensacja.

- Słowo klucz - Camerimage. To najbardziej znany festiwal filmowy z Polski. Sukces na Camerimage otwiera kolejne drzwi, tak jak w przypadku nominowanych do Oscara Ryszarda Lenczewskiego i Łukasza Żala. O Camerimage piszą "Variety" czy "Hollywood Reporter".

Nasi operatorzy otrzymali więcej Oskarów i nominacji niż polscy aktorzy i reżyserzy razem wzięci. Dlaczego?

- Bo są najlepsi. Amerykanie pytają mnie często, dlaczego powiodło się Kamińskiemu, Idziakowi czy Bartkowiakowi, a nie aktorom. Odpowiedź jest prosta: Hollywood nie potrzebuje obcokrajowców z akcentem. Jest Schwarzenegger, ale w filmach akcji nie ma to większego znaczenia. Natomiast w dramacie? Każdy amerykański aktor, jak np. Meryl Streep, uczy się w dwa tygodnie angielskiego z odpowiednim akcentem, polskim czy rosyjskim. Jeśli nie przyjedziesz do Stanów w młodości, to nawet przy wytężonej pracy nie nauczysz się na 100 proc. amerykańskiego czy brytyjskiego akcentu.

Nominacje dla "Idy" oraz dokumentów "Joanna" i "Nasza klątwa" przełożą się na większą rozpoznawalność dla ich twórców?

- Zdobywcy Oscarów zawsze mają otwartą drogę do następnych ról, ale nie oznacza to sukcesu. Murray Abraham otrzymał nominację za "Amadeusza", ale nie wypłynął. Zawsze znajdzie się jakiś wyjątek. W końcu to show-biznes. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Powiedziałam kiedyś do Michaela Douglasa, że pewnie było mu łatwiej, bo ma sławnego ojca. Jego odpowiedzi nigdy nie zapomnę: "dla dzieci słynnych aktorów i ludzi drzwi są otwarte wszędzie. Ale jak wejdziesz za nie i nie jesteś dobry, to nic Ci nie pomoże". Jeden syn Douglasa popełnił samobójstwo, inny nie dał rady. Wyjątkiem jest Michael.

W Hollywood nie ma znaczenia, czy ukończyło się szkołę aktorską. Karierę może zrobić każdy.

- Często spierałam się o to z Jerzym Stuhrem, który uważał, że szkoła jest niezbędna, a tak nie jest. Agata Trzebuchowska udowadnia, że można być świetną aktorką bez dyplomu. Mark Wahlberg dopiero rok temu ukończył gimnazjum przez internet, a Spielberg w wieku 12 lat prawie dom podpalił, bo kombinował z kamerą od najmłodszych lat. Ludzie z polskiej szkoły filmowej pewnie mnie zabiją, ale można dobrze grać bez studiów.

Można bez przerwy wchodzić przez wspomniane drzwi, ale nie dostać Oscara. Przykładem jest Leonardo DiCaprio, który potrafi zagrać wszystko. Można mówić w jakimkolwiek przypadku o antypatii ze strony Akademii?

- Jak najbardziej. W 1985 roku "Kolor Purpury" otrzymał 11 nominacji do Oscara, ale nie dostał żadnej statuetki. Podchodzę do Spielberga i mówię: "dostaniesz jeszcze tyle Oscarów, że na półce się nie zmieszczą". "Wiesz Yola, sprawa jest taka, że powinno się być docenionym za swoją pracę" - odpowiedział. To w pewien sposób zmieniło moje życie. Mówię do siebie: "Yola musisz być bardziej doceniana za to, co robisz". To samo tyczy się DiCaprio. Hollywood nienawidzi, jak ktoś wypłynie bardzo szybko i osiąga natychmiastowy sukces. Trzeba mu utrzeć nosa i niech czeka na Oscara.

Jennifer Lawrence szybko osiągnęła szczyt. Oscara za rolę w "Poradniku pozytywnego myślenia" otrzymała w wieku 22 lat.

- Później całe życie będzie myśleć, czy tak samo szybko skończy się jej kariera. Lepiej powoli wchodzić na górę niż na nią wskakiwać. Bo można tylko z niej spaść, a walka o utrzymanie jest brutalna. Jennifer jest świetną aktorką, ale w pewnym momencie Hollywood może uznać, że spotkało ją zbyt wiele dobroci i odsunie ją na boczny tor.

W takim wypadku pozostanie jej lobbowanie. Sharon Stone kiedyś wręczyła wszystkim członkom Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej Rolexy za 40 tys. dolarów.

- I w ciągu dwóch dni wszyscy je oddali, ale to był wielki szok. Nie zasiadałam jeszcze w Stowarzyszeniu, ale Stone upadła na głowę. Mogę zapewnić, że był to jednostkowy przypadek. Przekupstwo nie istnieje. Przed ostatnim głosowaniem musiałam podpisać dokument, w którym potwierdzam, że nie brałam udziału przy produkcji "Idy". Jako jury nie możemy brać udziału przy produkcji filmu z danego roku. Z kolei w Akademii głosują także producenci, reżyserzy... Wiadomo, że oddadzą głos na swoją produkcję.

Ostatni zwycięzcy Oscarów, to nie były kasowe filmy. "Zniewolony" w brutalny sposób rozliczył się z niewolnictwem, "Artysta" jest nostalgią za dawnymi czasami, a "To nie jest kraj dla starych ludzi" idealnie wkomponował się w czas kryzysu finansowego. Blockbuster nie gwarantuje sukcesu na galach rozdania nagród?

- Filmy, które Pan wymienił, są znakomite. "Artysta" czy "Zniewolony" są oryginalne i unikalne. Absolutnie nie należy kierować się sukcesem kasowym. Przykładem jest "Interstellar", który został pominięty przez krytyków.

W jakim stanie znajduje się Hollywood? Odnoszę wrażenie, że twórcom brakuje pomysłów. Ciągle kręcone są sequele i prequele.

- To żadna nowość. W złotej erze Hollywood kręcono po 5 sequeli jednego filmu. Decyzje o kontynuacji są podyktowane box officem i robi się je dla publiczności. Widzowie się zmieniają, coraz mniej jest starszych ludzi w kinie. Dlatego Sherlock Holmes skacze po budynkach i nie przypomina tradycyjnego detektywa Scotland Yardu. Z drugiej strony młodzież niezbyt chętnie wybiera się na nagradzane filmy, a to oni nabijają kasę. Kiedyś aktorzy i reżyserzy podpisywali umowy na 10 lat z góry. Mieli zapewnioną pracę i spokojnie działali. Teraz reżyserzy powyżej 60. roku życia przyznają, że nie wiedzą od czego zacząć. Oczywiście mowa o tych niebędących na topie.

Za to na topie jest "American Sniper" z Bradley'em Cooperem. Film bije rekordy kasowe w USA, ale nie jest faworytem krytyków.

- „Snajper”r szybko staje się najbardziej dochodowym filmem w dziejach USA. Dlaczego jest niedoceniany? Może chodzi o zazdrość względem Clinta Eastwooda, który ma 84 lata? Żołnierz idzie na wojnę, a jego zadaniem jest walka z wrogiem. Snajper broni swoich żołnierzy i jednocześnie okazuje serce, gdy waha się przed oddaniem strzału w kierunku dziecka, stojącego z granatnikiem w ręce. Eastwood pewnie się cieszy. Im dłużej wałkują, tym więcej zarobi, a ma dużo byłych żon i dzieci.

Eastwood przy "American Sniper" wykonał podobną zagrywkę jak w 2004 roku przy nagrodzonym czterema Oscarami filmie "Za wszelką cenę". Tamta produkcja miała wejść do kin w połowie roku, ale przesunięto ją na koniec. Z kolei "Snipera" pierwotnie zaplanowano na 2015 rok.

- Eastwood to szczwany lis i wie, co robi. Najlepsze filmy najczęściej mają premierę pod koniec roku. A "American Sniper" to bardzo ważny dla Amerykanów film. Europejczycy i Polacy tego nie rozumieją, ale gdy wyobrazimy sobie inną scenerię? Trwa II Wojna Światowa, do Auschwitz jedzie pociąg z Polakami, a w ukryciu jest kilku snajperów. Jeden zabija maszynistę, pociąg staje. Z wagonów wybiegają Niemcy, którzy pilnują, żeby nikt nie uciekł. W tym momencie są likwidowani przez snajpera. Polacy uciekają i nie trafiają do gazu. Czy teraz rola snajpera jest ważna?

A jak ważna jest Pani rola w Hollywood? Do Pani rezydencji Belvedere przyjeżdżają największe sławy kina.

- Nie mogę zdradzić, kto mnie najczęściej odwiedza, bo zaraz będą prośby o wywiady [śmiech]. Mnie wszyscy znają, a na czerwonym dywanie całują i ściskają. To miłe, ale niech mi pan wierzy, jestem domatorką i nie lubię wielkich przyjęć. Wolę pracę przy kwiatkach w moim ogrodzie, chociaż to nie koliduje z wystawnymi przyjęciami.

Naprawdę? Krążą legendy wokół imprez u Yoli i kapitana Eda. Ponoć w Belwederze jest najlepiej.

- Wszystko przez to, że jako dziewczyna z Tarnowa wyzbyłam się kompleksów. W Hollywood trzeba postawić na oryginalność i wierzyć w siebie. A sukces przyjdzie z czasem.

Rozmawiał Piotr Bera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto