Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Johnem Kentem Harrisonem, reżyserem filmu "Dzieci Ireny Sendlerowej"

Agnieszka Wojewoda.

Czy poznał pan Irenę Sendler osobiście?

Bardzo tego żałuję, ale nie. Kiedy przygotowywałem się do zdjęć, była bardzo chora, praktycznie bez przerwy przebywała w szpitalu. A potem odeszła. Byłem na jej pogrzebie, na Powązkach.

Zatem, z kim konsultował pan realia filmu?

Z wieloma osobami, przede wszystkim z autorką książki. Nieoceniona była pomoc Elżbiety Ficowskiej, pamięta pani tę scenę z niemowlęciem w pudle? To ona, w filmie. Bardzo wiele zawdzięczam jej przyjaciółce, Renacie Zajdman. Zanim została uratowana, ukrywała się na ulicach, drzewach, dachach. Pamiętam, jak duży problem miałem z pewną sceną - dzieci szły na Umschlagplatz, a ja nie wiedziałem, czy śpiewały, czy nie. Musiałem podjąć decyzję, więc zadzwoniłem do Renaty. "O, ja wtedy ukrywałam się na dachu, kiedy to się stało, wszystko widziałam". I już wiedziałem, jak zrobić tę scenę.

Czy spotkał pan innych ocalonych?

Tak, ale już po ukończeniu zdjęć. Poznałem ok. dwadzieścia osób - dzieci Ireny Sendler. Po obejrzeniu filmu powiedzieli, że jest tak wierny rzeczywistości, jak to tylko możliwe. To ich historia. Nie znaleźli ani jednego momentu, który byłby nieprawdziwy, sztuczny. Nawet… kolory. Nie poszedłem nadmiernie w czarno-białą manierę, gdyż byłoby to efekciarskie, starałem się zachować równowagę w tonacji, a nawet odtworzyć światło w ich mieszkaniach. Jedna z kobiet powiedziała: "Tak było, tak wszystko wyglądało tego dnia, gdy żegnałam się z matką".

Dlaczego miejsce zdarzeń musiała "zagrać" Ryga? W jednym z wywiadów mówi pan, że w Warszawie nie ma wiarygodnych planów - normą jest, że stare budynki sąsiadują z plombami. Ale przecież Roman Polański tego dokonał.

Tak, ale musiał wszystko wywrócić do góry nogami. Rozglądałem się po Warszawie i naprawdę trudno znaleźć odpowiednie miejsca, niebywale kosztowne byłoby też wstrzymanie ruchu dla potrzeb filmu. Ryga natomiast to prawdziwa oaza spokoju, a wiele budynków, dawno opuszczonych, wygląda tak jak przed wojną, nawet bruk jest prawdziwy. Aby się upewnić, zrobiliśmy sporo zdjęć i następnie porównaliśmy z zabudową ówczesnej Warszawy. Rezultat był bardzo zadowalający, bo to, co najważniejsze, czyli klimat epoki, z całą pewnością został zachowany.

Irena Sendler pochodziła z domu lewicującej inteligencji, sama też należała do organizacji socjalistycznych. W swoich wspomnieniach podkreśla rolę działaczy KPP w kształtowaniu jej postawy życiowej, a widząc okrucieństwa wojny, powiedziała: "Bóg się odwrócił od ludzi". Dlaczego pomija pan te ważne okoliczności, a wprowadza postać księdza Godlewskiego? Oczywiście, p. Irena współpracowała z duchowieństwem, tym niemniej, dlaczego zdaje się pan ignorować to, do czego ona sama przywiązywała tak dużą wagę?

Nie zignorowałem faktu, że to jej ojciec był dla niej wielką inspiracją. Najważniejszą.

Ale nie podkreślił pan, że był on znanym działaczem PPS, czyli partii socjalistycznej.

Proszę pamiętać, że film był zrobiony dla widza amerykańskiego. Mógłby on się zagubić w gąszczu detali. Jako reżyser, zdecydowałem się wydobyć to, co wydawało mi się najważniejsze - współpracę z Kościołem w misji ratowania Żydów. Nawiasem mówiąc, Irena Sendler była pracownikiem socjalnym, więc samo sedno pojęcia być może udało się zachować, prawda?

Jeżeli ma pan na myśli ideowość Ireny Sendler, to z całą pewnością tak. Film został przygotowany w dwóch wersjach - amerykańskiej i europejskiej. Amerykańska wersja filmu jest nieco inna, moim zdaniem uboższa. Co pan sądzi o usunięciu niektórych scen z filmu, rzekomo zbyt brutalnych dla widza amerykańskiego?

Moim zdaniem przeczucie, antycypacja przemocy jest w filmie lepsza niż taka dosadna. Nie jestem fanem filmów apokaliptycznych albo takich jak "Pasja", gdzie widz jest konfrontowany z ogromną dawką przemocy. Staram się okazać szacunek publiczności, co przejawia się m.in. w tym, że zamiast dosadnych scen ograniczam się do takich, jak ta z żydowską kobietą, gdzie jeden z Niemców udaje, że strzela jej w głowę, a drugi to wszystko filmuje. Bardzo znana scena. Te bardziej brutalne nie zostały usunięte z wersji amerykańskiej - one po prostu w ogóle nie zostały do filmu włączone.

Czy nie osłabiło to przekazu filmu?

Zgadzam się z tym.

Zatem dlaczego? Przecież Amerykanie są przyzwyczajeni do przemocy?

Tak, i to w zasadzie nie byłoby problemem w przypadku telewizji kablowej. Telewizja publiczna natomiast ma bardzo restrykcyjne standardy co do przemocy na ekranie. Nie jest łatwo im sprostać, niekiedy przypomina to intrygę Huckelberry'ego Finna, który zjawił się na własnym pogrzebie. Chcąc uniknąć późniejszego przerabiania filmu, sam zastosowałem ograniczenia, o których mówimy.

Co pan myśli o recenzjach filmu? Jedna z nich była bardzo negatywna. Co mogło być tego powodem?

Myślę, że nie była zbyt dogłębna. Czy czytała pani tę w "Wall Street Journal"?

Autorka napisała książkę o Holokauście, jest naprawdę bardzo dobrze poinformowana, jeżeli chodzi o tę tematykę, w zasadzie można nazwać ją ekspertem. Te negatywne zarzucały głównie niedostatek przemocy, ale przecież, jak już mówiłem, nie to chciałem pokazać w filmie.

Irena Sendler prawie natychmiast po uwolnieniu z rąk gestapo podjęła na nowo działalność konspiracyjną. Pan natomiast kończy film bardzo hollywoodzką w stylu sceną.

Tak, typowy happy end…

Dlaczego pan zdecydował się to zrobić?

Znowu - pamiętajmy o publiczności. Chciałem, by mieli pozytywne wrażenie po seansie. Rozumie pani - taka ilustracja zasady, że jeżeli czynisz dobro, to dobro do ciebie wraca.

W przypadku naszej bohaterki zasada ta nie zawsze się sprawdzała. Czy zna pan jej powojenne losy?

Tak, wiem, że była prześladowana przez powojenne władze polskie. To dramatyczne. Ale ja nie myślałem o filmowej kontynuacji. Moja historia kończy się tu.

Czy pańskim zdaniem film ten choć trochę zmniejszy przejawianą przez wielu ignorancję co do Holokaustu?

Mam taką nadzieję. Mówi się, że kamera kłamie, że jak zaczynasz robić film, to kłamiesz. Dlatego ja starałem się zrobić film tak wiernie, chwilami paradokumentalnie, jak to tylko możliwe w przypadku filmu fabularnego. Chciałbym, by zwłaszcza młodzi widzowie mogli zrozumieć, co się wtedy stało.

Jak się panu współpracowało z polskimi aktorami?

To było fantastyczne doświadczenie. Polscy aktorzy są świetnie wyszkoleni.

Praktycznie z takim zespołem mogłem zrobić wszystko. Wiadomo, że czasami angielski był problemem, ale co do umiejętności - były doskonałe.

Słyszałam, że bardzo pozytywnie ocenia pan grę Danuty Stenki, porównując ją nawet do Meryl Streep. Ile w tym kurtuazji, a ile rzeczywistego docenienia jej talentu?

To tylko i wyłącznie prawda. W Danucie zdumiewa i niesamowicie imponuje jej wszechstronność. Jest świetną aktorką komediową, równie dobrze gra role romantyczne, jak i te najbardziej wyczerpujące, bo pokazujące niebywałe cierpienie, takie na granicy ludzkiej wytrzymałości. To wielki talent.

W Polsce jest pan postrzegany nieco jako swoisty kolekcjoner niezwykłych osobowości - Jan Paweł II, Irena Sendler. Kto następny?

Helena Rubinstein. Być może z takiego powodu, że kosmetyki są dostatecznie daleko od Holokaustu…

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rozmowa z Johnem Kentem Harrisonem, reżyserem filmu "Dzieci Ireny Sendlerowej" - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto