18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie superprodukcje 2011/2010. Czy w końcu podbijemy świat?

Lucjan Strzyga
Bitwa Warszawska 1920
Bitwa Warszawska 1920 mat. prasowe
Czy grube miliony, które wsiąkły w polskie superprodukcje 2011 roku, dadzą w efekcie hity, którymi podbijemy świat? Odpowiedzi udzielą niebawem Holland, Hoffman i Wajda. Ambicje mają, ale czy to wystarczy - pisze Lucjan Strzyga

Rok 2011 zapowiadany był przez znawców filmowych mód jako rok superprodukcji. Faktycznie, otrzymamy w tym roku m.in. drugą część "Harry'ego Pottera i insygniów śmierci", kolejny odcinek wampirycznej sagi "Zmierzch" i garść nowych przygód kapitana Sparrowa w filmie "Piraci z Karaibów - Nieznane wody". Ponadto cały bukiet hollywoodzkich popisów speców od komputerowych efektów: "Thora", "Transformersów 3", "Mission Impossible IV", "Conana", "Agenta XXL 3", nie licząc nie mniej efektownego kinowego drobiazgu.

Co ciekawe, określenie rok superprodukcji dobrze pasuje też do Polski. Nawet biorąc poprawkę na iście kosmiczne różnice między kinem amerykańskim a nadwiślańskim, dawno nie mieliśmy tylu premier z zadęciem. Co prawda, część z filmowej oferty została już przez kinomanów skonsumowana, choćby "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" Antoniego Krauzego, wypasiona opowieść o wydarzeniach na Wybrzeżu w 1970 roku, "Młyn i krzyż" Lecha J. Majewskiego, premierowa w polskim kinie zabawa w "żywe obrazy", czy "Czarne słońce" Krzysztofa Zanussiego, który nieoczekiwanie postanowił pokazać rodakom dzieło nakręcone we Włoszech pięć lat temu. Ale kilka smakołyków jeszcze przed nami.

Ale na początek warto wspomnieć o filmach, które - z powodu rozmachu i kosztów - nie spełniają do końca wymogów tzw. superprodukcji, ale już szumnie okrzyknięto je "wybitnymi". Jeden to "Mała matura 1947" Janusza Majewskiego, (od niedawna w kinach) historia dojrzewania chłopca w panoramie powojennej zawieruchy. Grają m.in. Marek Kondrat, Wojciech Pszoniak i Artur Żmijewski, a dzieło obciążyło budżet producenta (WFDiF) w wysokości 7 mln zł (dofinansowanie przez Polski Instytut Sztuki Filmowej - 3,5 mln zł). Drugi to "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego, wracającego w reżyserskie koleiny po kilku latach wakacji (premiera 22 lipca). Jego analiza kobiecej duszy przeprowadzana na ekranie przez Adama Woronowicza i Roberta Więckiewicza kosztowała budżet Studia Filmowego Kadr 4,6 mln zł (połowa od PISF).

Jak widać, filmy Majewskiego i Koterskiego nazwać można co najwyżej "superprodukcyjkami", bowiem niepisana zasada głosi, że na godną zauważenia polską superprodukcję trzeba dziś wydać przynajmniej 15 mln. Skąd to przekonanie - tego nie pamiętają najstarsi znawcy tzw. polskich realiów filmowych. A już na pewno nie odnosi się ono do monstrualnych filmideł z czasów komuny, kiedy realizowano superprodukcje z prawdziwego zdarzenia: "Krzyżaków", "Potop", "Popioły" czy "Faraona", nie zważając przy tym specjalnie na wymogi ekonomii. Wtedy 15 mln zł, nawet przeliczone na PRL-owski kurs, mogło wywołać u reżyserów najwyżej pogardliwy chichot.

Jak podają filmowe annały, trwający blisko trzy godziny "Krzyżacy" Aleksandra Forda kosztowali budżet socjalistycznego państwa astronomiczną sumę 32 mln zł. Przy produkcji pełną parą pracował cały ówczesny przemysł filmowy - zaprojektowano i uszyto 18 tys. kostiumów, ściągnięto na plan filmowy kwiat rodzimego aktorstwa, kilka tysięcy statystów i kilkaset koni. Wszystko w ekspresowym tempie po to, aby ukontentowany ideologicznie tow. Gomułka mógł 15 lipca 1960 roku (550. rocznica bitwy pod Grunwaldem) uczestniczyć w premierze "Krzyżaków" w łódzkiej hali sportowej. Dając tym samym polityczny odpór kanclerzowi Konradowi Adenauerowi, który wcześniej na audiencji przyjął z honorami ówczesnego wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego.

Zostawmy jednak historyczne sentymenty i przyjrzyjmy się pierwszej z superprodukcji, której premiera czeka nas w tym roku, ponoć jeszcze przed letnią kanikułą. To "Ukryci" Agnieszki Holland, przejmująca opowieść o lwowskim złodzieju Leopoldzie Sosze, który w czasach hitlerowskiej okupacji da świadectwo heroizmu, ukrywając przez ponad rok grupę Żydów w miejskich kanałach (scenariusz oparto na książce Roberta Marshalla "In The Sewers of Lvov"). W rolach głównych pojawią się m.in. Robert Więckiewicz (Socha), Kinga Preis i Agnieszka Grochowska. Film firmuje Studio Filmowe "Zebra", w koprodukcji z niemieckim Schmidtz Katze Filmkollektiv i kanadyjskim The Film Works.

"Ukrytych", jak na superpro-dukcję przystało, realizowano z imponującym gestem (zdjęcia trwały do marca), kręcąc plenery w Berlinie, Lipsku, Łodzi, Warszawie, a nawet w Piotrkowie Trybunalskim. A box office? Budżet filmu Holland wyniósł dokładnie 22 mln 233 tys. zł (z PISF spłynęło 3,5 mln, a finansowa cezura została przekroczona z nawiązką. To zresztą sytuuje "Ukrytych" wśród najbardziej kosztownych produkcji ostatnich lat. Dla porównania: uważany za bajecznie wręcz kosztowny "Wiedźmin" (film kinowy plus serial) kosztował twórców 18 mln, "Quo vadis" - 14 mln, "Pan Tadeusz" - 12, a "Przedwiośnie" - jedynie 5.

Ekonomiczne wymogi imponującego hitu spełnia też drugie z wielkich przedsięwzięć filmowych tego roku - "Bitwa Warszawska 1920", który realizuje Jerzy Hoffman, a który wejdzie na ekrany 30 września. Miłosno-batalistyczna epopeja o bohaterskim odparciu bolszewików spod Warszawy kosztowała Zodiak Film Production 18 mln zł (połowę dorzucił PISF). Ale "Bitwa..." zawdzięcza swój status superprodukcji nie tylko wielkiej kasie, filmowym gwiazdom (m.in. Nataszy Urbańskiej, Danielowi Olbrychskiemu, Andrzejowi Sewerynowi i Bogusławowi Lindzie), rwącym oczy plenerom, rzeszom statystów, grupom rekonstrukcyjnym, ale też raczkującej nad Wisłą technologii 3D. Do zapewnienia widzom komfortu projekcji w trójwymiarze zaangażowano operatora Stanisława Idziaka, wsławionego pracą przy hollywoodzkich przebojach, m.in. "Helikopterze w ogniu" i "Królu Arturze". "Bitwa Warszawska 1920" zapowiada się jako filmowy przebój jesieni. Przynajmniej nad Wisłą, bowiem w świecie jej filmowym konkurentem będzie nowy film Andrzeja Wajdy "My, naród polski", poświęcony Lechowi Wałęsie. Jego premiera przewidziana jest w Polsce dopiero na rok 2012, ale za oceanem film pojawi się pod koniec 2011 roku. Powód jest prosty - umożliwi mu to zmagania w przyszłorocznych Oscarach. A pierwszy fabularny portret laureata pokojowego Nobla w 1983 roku ma w tym starciu wielkie szanse.

Na razie jednak "My, naród polski" jest ciągle projektem owianym tajemnicą. Wiemy, że scenariusz filmu powstał we współpracy z Januszem Głowackim, że będzie nawiązywał do przemówienia Wałęsy w Kongresie Stanów Zjednoczonych w listopadzie 1989 roku, które pierwszy przywódca Solidarności zaczął od słów "My, naród!" i że będzie budującym streszczeniem najnowszej historii Polski (w filmie znajdą się m.in. sceny z pamiętnego strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku). "Na razie mamy ideę, scenariusz i wiemy, że chcemy opowiedzieć o Lechu jako naszym bohaterze narodowym, który jest naszą niezbywalną wartością" - deklaruje Andrzej Wajda.

I już choćby z tego przeglądu widać, że nasza kinematografia nie cierpi na brak ambicji. Ale czy ilość anonsowanych superpro-dukcji przejdzie w ich jakość? Przekonamy się niebawem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polskie superprodukcje 2011/2010. Czy w końcu podbijemy świat? - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto