Ale też udowodnił, że jest silną konkurencją nie tylko dla zdobywcy jedynego polskiego złota na tych mistrzostwach (na 200 m motylkiem), ale wszystkich europejskich delfinistów.
Wprawdzie wynik sobotniego finału nie zachwyca, ale rekord życiowy 21,letniego Czerniaka z mistrzostw Polski w Gliwicach - 52,03, to siódmy tegoroczny czas na świecie, pozwalający mieć nadzieję, że zawodnik za rok powalczy o podium z Amerykanami i Australijczykami. I to nie tylko ze względu na waleczność i legendarną już ambicję zawodnika Wisły Puławy, ale może przede wszystkim - na osobę jego trenera.
Czerniak od dwóch lat trenuje w Madrycie pod okiem Bartosza Kizierowskiego, najwybitniejszego polskiego sprintera, dziś szkoleniowca, który trenerskie szlify zdobywał u mistrzów z Kalifornii. "Kizier" swoich podopiecznych nie przetrenowuje, jak to wciąż mają w zwyczaju niektórzy polscy trenerzy, ale też nie pozwala, by sami decydowali o tym, co i jak ćwiczą. Rozmawia z zawodnikiem, ale nie zgadza się na ryzykowne eksperymenty. Jest wyrozumiały, ale wymaga.
To działa, nie tylko na Czerniaka. Również pozostali zawodnicy Kizierowskiego Konrad Tarczyński i Łukasz Gąsior, odkąd trafili pod skrzydła czterokrotnego olimpijczyka, poprawiają wyniki. Inaczej niż ich koledzy stanowiący trzon złotej ekipy sprzed lat czterech, czyli Mateusz Sawrymowicz czy Przemysław Stańczyk, którzy w Budapeszcie kończyli wyścigi poza podium. Albo Otylia Jędrzejczak, której kolejna kontuzja nie pozwoliła najpierw uzyskać minimum, a potem również wystartować.
Dzisiaj, kiedy ekipa złotego pływackiego boomu została zdziesiątkowana, poodchodziła od swoich złotych trenerów (Korzeniowski i Jędrzejczak od Pawła Słomińskiego, Sawrymowicz od Mirosława Drozda), a z mistrzostw Europy wracamy z dwoma, a nie ośmioma medalami, oczy fachowców i kibiców tego sportu zwracają się właśnie ku "Kizierowi". To on ma wyprowadzić pływanie z dołka i sprawić, że znów będziemy potęgą.
Czy mu się uda? Może jeszcze nie teraz. Warszawiak, który na Uniwersytecie Berkeley uczył się nie tylko pływania, ale i ekonomii, wie, że mistrzowską strategię rozpisuje się na lata. A żeby osiągnąć spore zyski, trzeba najpierw wiele zainwestować. Dlatego nie ma co spodziewać się po Czerniaku, Gąsiorze czy Kawęckim superrezultatów podczas grudniowych ME w Dubaju, które zapewnią im chwilowe zainteresowanie mediów i przetrenowanie, z którego nie będą mogli wyjść przez następnych kilka miesięcy. O grupie madryckiej ponownie usłyszymy dopiero w przyszłym roku, podczas mistrzostw świata w Szanghaju. Wszyscy mamy też nadzieję, że będziemy mogli nazwać ich faworytami przed igrzyskami w Londynie w 2012 roku.
To niejedyna pociecha po nieudanych mistrzostwach jaskrawo kontrastujących z tym, do czego polska reprezentacja zdążyła nas przyzwyczaić od czasów pierwszego rekordu świata Otylii Jędrzejczak sprzed ośmiu lat. Do formy wraca Korzeniowski, pływak, który od lat odgraża się, że wygra z amerykańskim multimedalistą Michaelem Phelpsem. Biorąc pod uwagę, że ostatnio poprawił wyniki (m.in. na 100 m motylkiem, który nigdy nie był jego stylem, ale który dał mu szóste miejsce w finale), można powoli znów zaczynać w to wierzyć. A przynajmniej mu kibicować.
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?