Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Deficyt w 2010 r. może być mniejszy od dziś ogłoszonego przez rząd. Jeśli kryzys się skończy

Paweł Rożyński
Przedstawiony przez ministra finansów czarny scenariusz przyszłości budżetu jest obliczony na to, by w toku kampanii prezydenckiej powiedzieć, że jest lepiej niż zakładano, a to zasługa rządu Donalda Tuska - tak skomentował informacje o deficycie w wysokości 52 mld zł doradca prezydenta Adam Glapiński.

Z kolei inni eksperci, m.in. prof. Stanisław Gomułka, wskazują, że budżet jest napięty, a więc nagłe pogorszenie sytuacji gospodarczej na świecie czy fiasko ambitnych planów prywatyzacji mogą postawić nas w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Jakie zagrożenia stoją przed naszym budżetem? Najgorsze to powrót kryzysu. Rządy wykrwawione kosztami pakietów antykryzysowych powoli się z nich wycofują, np. Niemcy nie zamierzają dłużej dopłacać do zakupu aut, co ratowało nasz przemysł motoryzacyjny. Pytanie, czy odstawienie publicznej kroplówki nie spowoduje kolejnego tąpnięcia w gospodarkach.

Wielu ekspertów uważa, że tak się stanie i kryzys przyjmie formę litery W. Złą sytuację pogłębiłyby kłopoty banków ze złymi długami, skutkujące ograniczeniem akcji kredytowej, a także rosnące bezrobocie. To ostatnie to niższe wydatki obawiających się utraty pracy obywateli. Nie da się ukryć, że pogorszenie się sytuacji w krajach zachodnich wpłynęłoby na zahamowanie, i tak wątłego, wzrostu PKB w Polsce. Wtedy mamy do czynienia z załamaniem się wpływów podatkowych, bo firmy w kryzysie w pierwszej kolejności nie płacą zobowiązań skarbowych i wobec ZUS. Dlaczego? Bo wiedzą, że gorsze konsekwencje spotkają je, gdy nie będą spłacać kredytów. Bank może szybko zablokować dostęp do życiodajnej gotówki. Tymczasem karne odsetki dla skarbówki wynoszą tylko 10 proc., a czasem nawet 7,5 proc. w skali roku.

Mniejsze wpływy z podatków to konieczność cięć wydatków i dalszego zadłużania się. Nie możemy już liczyć, jak w tym roku, na tak duże wpływy z dywidend. Nie da się już wypychać w tej skali wydatków poza budżet. No i klapa planu prywatyzacji, który zakłada pozyskanie 37 mld zł. Rządowi udaje się co najwyżej upchnąć tzw. resztówki. Przed wyborami prezydenckimi nie może sobie pozwolić na zarzuty zbyt taniej sprzedaży energetyki czy chemii.

W efekcie deficyt wzrasta do nawet 70-80 mld zł, przebijamy zapisaną w konstytucji relację długu publicznego do PKB w wysokości 55 proc. To tym łatwiejsze, że dziura w samym budżecie może się okazać małym piwem przy różnych rządowych agendach i samorządach. Już raz, w końcu ubiegłego roku, minister finansów Jacek Rostowski był zaskoczony wielkością dziury w finansach publicznych i z ust komisarza Almunii usłyszał słynne słowa: "Jacku, co się dzieje?".

W związku z przekroczeniem progu 55 proc. PKB, do którego już nam bardzo blisko, w kolejnym roku musimy całkowicie zlikwidować deficyt. To oznacza trudne do wyobrażenia cięcia, podwyżki podatków i składki rentowej oraz zamrożenie płac w budżetówce.

Na szczęście, równie prawdopodobne jest, że premier Tusk będzie się mógł pochwalić znacznie niższym deficytem niż założony. Jak to możliwe?

Wszystko wskazuje na to, że kryzys się kończy i w przyszłym roku będziemy mieć znacznie wyższy wzrost gospodarczy. Według Ryszarda Petru, głównego ekonomisty BRE Banku, wyniesie on nawet 2,7 proc., co dałoby co najmniej 10 mld zł więcej wpływów. Ponadto inflacja wyniesie na pewno nie 1, ale nawet ponad 2 proc., co dodatkowo zwiększy przychody. Poza tym rząd może liczyć na 4-6 mld zł zysku z NBP, czego nie uwzględnił w budżecie. Ponieważ złoty się umocni, spadnie zadłużenie zagraniczne i koszt jego obsługi. Możliwe też, że resort finansów ograniczy dziury prawne, przez które wyciekają pieniądze i w ten sposób pozyska dodatkowe pieniądze. Skoro nie ma kataklizmu, minister skarbu spokojnie sprzedaje kolejne spółki. W efekcie mielibyśmy niższy deficyt, może nawet o połowę. Economical fiction? Być może, ale tak już nieraz bywało. Współpr. Tomasz Rożek

Może być i 100 miliardów deficytu

Z Ryszardem Bugajem, doradcą prezydenta ds. ekonomicznych, rozmawia Agaton Koziński

Czy wierzy pan w informacje o wielkości deficytu w 2010 r., które podał min. Rostowski?

Nie ma powodów, by nie wierzyć - ale tylko w kwestii wielkości deficytu budżetu centralnego. Ale do tego jeszcze dochodzą deficyty budżetów samorządowych czy różnych funduszy, np. NFZ. Także w przyszłym roku czeka nas mnóstwo problemów.

Nie skończy się na 52 mld?

Nie sądzę. Łącznie deficyt finansów publicznych może wynieść co najmniej 80 mld.

Jak duży może być deficyt?

Trzeba przeprowadzić analizy i porównać, jaki scenariusz jest dla nas najkorzystniejszy. Problem polega jednak na tym, że minister Rostowski nigdy nie dopuszczał innego punktu widzenia niż własny. On zawsze powtarzał, że należy sprawić, by deficyt był jak najniższy. Na całe szczęście to mu się nie udało, bo inaczej zadusiłby naszą gospodarkę. Tymczasem Rostowski cały czas nie umie się do tego przyznać, opowiada, że w drugim półroczu deficyt będzie wysoki, a w pierwszym nie. To zwyczajne zawracanie głowy.

Co jest złego w walce o niższy deficyt?

Nic, ale trzeba być realistą. Gdy nie ma szans na utrzymanie niskiego deficytu, to trzeba się do tego przyznać. Inaczej powoduje się zamęt. Natomiast minister Rostowski z uporem godnym lepszej sprawy deklarował utrzymanie nierealistycznie niskiego deficytu. A nic nie jest gorsze dla gospodarki jak niepewność.

Słychać głosy, że Rostowski celowo zawyżył deficyt, by później go obniżyć i zrobić wrażenie fachowca.

Tak twierdzi mój kolega Adam Glapiński. Ja nie byłbym tak podejrzliwy. Przecież de facto deficyt całego sektora finansów publicznych może sięgnąć 100 mld zł. I temu trzeba już przeciwdziałać. Powinniśmy się okopać na deficycie rzędu 70-80 mld zł.

Ale nawet z takim deficytem zbliżamy się niebezpiecznie do 55 proc. długu publicznego w stosunku do PKB. Konstytucja mówi, że wtedy trzeba dokonywać cięć.

Nie mogę pojąć, czemu rząd wprowadził to kryterium. To się może skończyć katastrofą. Długu publicznego nie należy bowiem dusić za wszelką cenę. Taka sytuacja niesie oczywiście ze sobą wiele zagrożeń, ale mimo to nie należy powstrzymywać go wszelkimi sposobami. A co by było, gdyby wybuchła wojna?

To nam nie grozi. Z kolei zadłużanie budżetu to nic innego jak życie na koszt przyszłych pokoleń.

Niekoniecznie. Gdy pan ma oszczędności rzędu 100 tys. zł i ma 200 tys. zł długu, to jest pan mocno zadłużony. Ale gdy ma pan 2 mln zł oszczędności, to 100 tys. długu nie stanowi problemu. USA mają ok. 9 bilionów dolarów długu, ale tak wielkie zadłużenie nie jest tragedią, gdyż ich PKB to 14 bilionów. Gdyby więc polska gospodarka rozwijała się w sensownym tempie, to kwota zadłużenia może rosnąć.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Deficyt w 2010 r. może być mniejszy od dziś ogłoszonego przez rząd. Jeśli kryzys się skończy - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto