Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dariusz P. zabił rodzinę w Jastrzębiu! Dożywocie dla podpalacza [FOTO]

Bartosz Wojsa
Podpalacz z Jastrzębia: dożywocie dla Dariusza P.
Podpalacz z Jastrzębia: dożywocie dla Dariusza P. Bartosz Wojsa
Podpalacz z Jastrzębia: dożywocie dla Dariusza P. Sąd wydał wyrok w głośnej sprawie podpalacza z naszego miasta, który 10 maja 2013 roku miał podłożyć ogień w domu rodzinnym i doprowadzić do śmierci żony oraz czwórki dzieci. Dariusz P. jest winny! Skazano go na karę dożywocia.

Podpalacz z Jastrzębia: dożywocie dla Dariusza P.

W poniedzialek w Sądzie Okręgowym w Gliwicach, w wydziale zamiejscowym w Rybniku, odbyła się ostatnia rozprawa w procesie Dariusza P. z Jastrzębia-Zdroju, który był oskarżony o to, że 10 maja 2013 roku celowo podłożył ogień w rodzinnym domu i doprowadził do pożaru, w którym zginęła jego żona oraz czworo dzieci. Sędzia ogłosił wyrok: Dariusz P. został skazany na karę dożywocia, z możliwością wcześniejszego ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po upływie minimum 35 lat.

- Działając z bezpośrednim zamiarem pozbawienia życia Joanny P. i dzieci, Agnieszki, Marcina, Małgorzaty, Justyny, Wojciecha, wprowadził zdarzenie zagrażające życiu i zdrowiu wielu osób w domu przy ul. Zdziebły. Kilkakrotnie podjął próbę podłożenia ognia na parterze budynku - mówił sędzia Ryszard Furman, prowadzący sprawę.

Jako miejsca zapalne wymieniono: worek foliowy z pustymi butelkami, dwie bluzy typu polar, część zasłonki znajdującej się po lewej stronie drzwi balkonowych, terrarium żółwia, miejsce przy bukiecie sztucznych kwiatów. - Nie przyczyniło się to jednak do rozprzestrzenienia niekontrolowanego wybuchu ognia. Stało się tak za to przy podpaleniu w rejonie szafy, naprzeciwko deski do prasowania, która znajdowała się na korytarzu kondygnacji piętra - mówił Ryszard Furman.

CZYTAJ KONIECZNIE TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM:
WSTRZĄSAJĄCE WYZNANIA DARIUSZA P. ZANIM ZOSTAŁ ARESZTOWANY

Wskutek tego podpalenia ogniem zajął się sufit i klatka schodowa na piętrze. Zadymienie pojawiło się z kolei na piętrze i poddaszu, z dużą emisją tlenku węgla oraz cyjanowodoru. Jak wyliczał sędzia, żona oskarżonego i jego czworo dzieci doznało poważnych oparzeń ciała, ale główną przyczyną śmierci była zaostrzająca się niewydolność krążeniowo-oddechowa.

PROKURATOR ŻĄDAŁ DOŻYWOCIA

Podjęto decyzję o skazaniu Dariusza P. na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Uzasadnienie wyroku przedstawiła sędzia Grażyna Suchecka, która była referentem w tej sprawie. - Sąd nie miał żadnych wątpliwości, że Dariusz P. dopuścił się popełnienia przypisanego mu czynu. Że zaplanował, przygotował, a potem precyzyjnie wykonał poszczególne czynności, które finalnie doprowadziły do śmierci jego żony i dzieci: 4-letniej Agnieszki, 10-letniego Marcina, 13-letniej Małgorzaty i 18-letniej Justyny. Oskarżony chciał zabić członków swojej najbliższej rodziny - mówiła.

W uzasadnieniu podała, że dopuszczając się tej zbrodni, Dariusz P. był osobą w pełni poczytalną i wiedział, co robi, podkładając ogień w kilku miejscach swojego domu, w nocy, kiedy wszyscy domownicy spali. - Skazał ich na pewną śmierć. Tylko dlatego, że Wojciech P. obudził się tej nocy, kiedy piętro niżej szalał pożar, że zdołał zadzwonić na numer alarmowy 112 i wezwać pomoc, jego imienia nie wymieniamy obok matki i rodzeństwa jako jeszcze jednej ofiary, której oskarżony pozbawił życia - mówiła sędzia Grażyna Suchecka.

Jak podkreślała, przekonanie o winie oskarżonego sąd oparł na całokształcie materiału dowodowego, zgromadzonego zarówno w materiale przygotowawczym, jak i sądowym. Ustalono wówczas, że rodzina P. przez wielu była stawiana jako wzór. Dzieci były radosne, pełne energii, rozwijały się w wielu dziedzinach. Rodzina i sąsiedzi nie zauważali konfliktów czy napięć, a sama rodzina P. była wierząca, udzielała się w życiu kościoła, oskarżony pełnił nawet funkcję szafarza w pobliskiej parafii.

Do tragicznego pożaru doszło w godzinach nocnych, 10 maja 2013 roku. Dzień wcześniej Dariusz P. poinformował domowników, że tej nocy będzie pracował nad zaległym zamówieniem w warsztacie w Pawłowicach przy ul. Kruczej.

- Gdy domownicy poszli spać, oskarżony zaczął przygotowywać zbrodnię. Na dole domu, w salonie, przeciął kabel zasilający konsolę i w pobliżu uszkodzenia ułożył truchło myszy, w czasie rozkładu, zresztą niekompletne, bo bez głowy. Tam też zlokalizował pierwsze miejsce, gdzie podłożył ogień, który jednak nie rozwinął się do fazy pożaru, gdyż samoczynnie przygasł i nie spowodował, według zamysłu oskarżonego, zajęcia się tej części wyposażenia domu - relacjonowała sędzia Suchecka.

W tym samym pokoju oskarżony ułożył na podłodze rząd poduszek z mebli ogrodowych, by ogień z tego miejsca mógł się łatwo rozprzestrzeniać i zająć stojące w pobliżu meble czy wiszące firany. Później, też w salonie, podjął próby zainicjowania pożaru w dwóch innych miejscach.

- W żadnym pożar nie rozwinął się jednak do takiej postaci, która doprowadziłaby do zajęcia się domu ogniem. Oskarżony udał się również piętro wyżej, a tam znajdowały się sypialnie, gdzie spała żona Joanna i najmłodsza córka Agnieszka, oraz pokoje, w których spali już Małgorzata i Marcin. Na znajdującej się na tym samym piętrze szafie, także podłożył ogień. Zajęły się ułożone tam licznie ubrania, a ogień szybko się rozprzestrzenił, obejmując swoim zasięgiem praktycznie całe piętro - mówi sędzia Grażyna Suchecka.

W czasie całego procesu wytwarzała się wysoka temperatura, która dotarła do pokojów na piętrze, zajmowanych przez żonę Dariusza P. i dzieci: Agnieszkę, Małgosię i Marcina. Na miejscu już wytwarzały się duże ilości trujących gazów pożarowych: dwutlenku węgla, tlenku węgla i cyjanowodoru.

- Ci pokrzywdzeni musieli się obudzić, byli świadomi zagrożenia. Nieprzytomni zostali znalezieni przez strażaków na podłodze, w swoich pokojach, w pobliżu drzwi. Mała Agnieszka była dodatkowo przykryta kocem, gdy znalazł ją jeden ze strażaków. Pożar rozgorzał na piętrze domu, w bliskiej okolicy schodów prowadzących na poddasze. To spowodowało, iż słup trującego dymu bardzo szybko dotarł na piętro, gdzie pokoje mieli Justyna i Wojciech. Oni również w momencie, gdy w domu szalał już pożar, byli w pełni przytomni. Oskarżony po podłożeniu ognia w salonie i na piętrze wyszedł z domu, zamykając dokładnie drzwi wyjściowe, zdążywszy jeszcze przyłożyć źródło ognia do dwóch polarów, wiszących na garderobie przy wejściu i worka wypełnionego plastikowymi butelkami - mówiła sędzia.

PROKURATOR ŻĄDAŁ DOŻYWOCIA

Duża ilość dymu i słaby dopływ powietrza, z uwagi na praktycznie wszędzie pozamykane okna, spowodował wypalanie się tlenu, który znajdował się w domu i samoczynne przygaszanie się miejsc, gdzie ogień został przez Dariusza P. podłożony. Jak relacjonowała sędzia, w takiej sytuacji skutecznie był w stanie zareagować jedynie syn Wojciech, który po obudzeniu się w swoim pokoju zdołał zamknąć drzwi, znaleźć telefon, zadzwonić na nr 112 i wezwać pomoc.

Oficer dyżurny PSP w Jastrzębiu o godz. 1.46 został powiadomiony o pożarze domu. Syn Wojtek próbował się potem dodzwonić do matki, co odnotowała stacja BTS, jednak jej telefon już nie odpowiadał. Oczekując na przybycie strażaków, Wojciech P. podjął też próbę połączenia z oskarżonym. Dokładnie o godz. 1.49. Zainicjowanie tego połączenia spowodowało, że telefon Dariusza P. zalogował się do stacji BTS, która swoim zasięgiem nie obejmowała warsztatu w Pawłowicach, w którym rzekomo miał wówczas pracować oskarżony. Jego telefon zalogował się do stacji BTS dopiero o 2.44, też na skutek połączenia, które wykonał syn Wojtek. Po około 5 minutach oskarżony oddzwonił do syna, a po rozmowie wrócił do domu.

ZOBACZ ZDJĘCIA Z POGRZEBU RODZINY PERZYŃSKICH:
TYSIĄCE LUDZI ŻEGNAŁO OFIARY PODPALACZA DOMU

- W wyniku tego zdarzenia śmierć poniosło 5 członków rodziny P., wszyscy na skutek zaostrzającej się niewydolności krążeniowo-oddechowej, mogącej być skutkiem ostrego zatrucia tlenkiem węgla i cyjanowodoru. Śmierć Justyny P. stwierdzono już na miejscu zdarzenia, 10 maja, Agnieszka zmarła w szpitalu tego samego dnia, Marcin i Joanna zmarli w szpitalu, 11 maja, natomiast Małgosia dwa dni później – 13 maja. Wojciech po zdarzeniu został przewieziony do szpitala dziecięcego w Jastrzębiu, z którego wyszedł jeszcze w tym samym dniu - relacjonuje sędzia Grażyna Suchecka.

Jak ustalił sąd, już 18 maja 2013 roku, kiedy odbył się pogrzeb członków najbliższej rodziny oskarżonego, jeszcze przed ceremonią pogrzebową, Dariusz P. zapoczątkował ciąg czynności, które miały stworzyć dla niego alibi, jakoby za podpaleniem stała osoba trzecia, będąca jego dłużnikiem.

- Wysłał zatem do siebie pierwszego SMS-a, w którym opisał czynności, jakie podejmował na miejscu pożaru. Ta wiadomość zapoczątkowała korespondencję SMS-ową, którą oskarżony sam ze sobą prowadził przez dłuższy czas, a która miała wskazywać na sprawstwo osoby trzeciej. Aby jeszcze bardziej uwiarygodnić wersję z domniemanym podpalaczem, pojechał do Opola, gdzie w urzędzie pocztowym przesłał na swoje nazwisko 5 tys. zł, jako nadawcę wskazując osobę, którą miał być domniemany podpalacz - mówiła sędzia.

W trakcie ogłoszenia wyroku mówiono także o zadłużeniu Dariusza P. i postępowaniach karnych, które wobec niego się toczyły, ale były umarzane ze względu na stwierdzoną niepoczytalność oskarżonego. Na krótko przed popełnieniem zbrodni, w kwietniu 2013 roku, oskarżony wraz z żoną zawarli ubezpieczenie na życie. Na wypadek śmierci, także wskutek nieszczęśliwego wypadku. W obu umowach świadczenie z tytułu śmierci małożonka wynosiło 300 tys. zł i było podwyższone do 600 tys. zł w przypadku śmierci z powodu nieszczęśliwego wypadku.

Jak wskazywała sędzia Suchecka, oskarżony składał kilka razy wyjaśnienia, we wszystkich konsekwentnie nie przyznając się do zarzucanego mu czynu. Rzeczowo przedstawiał argumentację, odnosił się do sytuacji rodzinnej, szczegółowo ją opisywał. Odnosił się także do kwestii zawarcia polis ubezpieczeniowych przed zdarzeniem, podawał możliwe przyczyny powstania pożaru. Przesłuchany w postępowaniu przygotowawczym podał, że sam pisał SMSy, uzasadniając to lękiem po czynnościach policyjnych i obawą związaną z zawartymi wcześniej polisami na życie, a także brakiem alibi na chwilę zdarzenia. W wyjaśnieniach podał również, że sam utrudniał śledztwo, podpalając rzeczy w domu już po pożarze.

PROKURATOR ŻĄDAŁ DOŻYWOCIA

- Wyraźnie jednak trzeba podkreślić, że jego wyjaśnienia zmieniające się wraz z kolejno przedstawianymi na rozprawie dowodami, nie znajdowały żadnego potwierdzenia w materiale dowodowym. Oskarżony co prawda próbował na bieżąco dostosowywać swoją linię obrony do ujawnionego materiału dowodowego, ale nawet te jego starania nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że to on w sposób precyzyjnie zaplanował tę zbrodnię zabójstwa swoich najbliższych, a potem konsekwentnie zaplanowane czynności wykonywał. Zadbał o to, by wszyscy członkowie wówczas byli w domu (w aktach sprawy jest usprawiedliwienie nieobecności w szkole, które napisał dla Wojciecha na 10 maja 2013 r. - red.). Poczekał aż wszyscy zasną, po czym podłożył ogień w różnych miejscach tego domu - relacjonuje sędzia.

Sędzia krok po kroku obalała tezy, jakie stawiał Dariusz P. podczas procesu, które dotyczyły - jego zdaniem - rzeczywistych przyczyn pożaru. Była mowa m.in. o pożarze, który miał zacząć się od terrarium żółwia lub spadających z sufitu, podpalonych elementów.

- Oskarżony od samego początku kwestionuje rzetelność opinii biegłych, powołując się na fakt, iż przyjmuje ona te miejsca jako kolejne miejsca zainicjowania ognia w dniu 10 maja 2013 roku, podczas gdy – jak twierdził – przedmioty te sam podpalił po tym, jak oddano mu dom. Twierdził, że podpalił je dzień później, 11 maja. Stwierdził nawet, że wówczas chciał popełnić samobójstwo. Wyjaśniał: „jestem tego pewny, chciałem spłonąć”. Wersja jego jest jednak niewiarygodna, nie znajduje oparcia w faktach. Dwa polary i worek jest widoczny zarówno na zdjęciach, jak i filmie, które były wykonane 10 maja 2013 roku, czyli dzień wcześniej - mówiła sędzia Grażyna Suchecka.

Sędzia podkreślał, że kiedy członkowie rodziny P. walczyli o życie, Dariusza P. nie było w warsztacie w Pawłowicach, co potwierdził przekaźnik BTS-u, do którego zalogował się jego telefon.

- Zachowanie po zdarzeniu Dariusza P. również wpływa na krytyczną ocenę jego wyjaśnień. Jeszcze w dniu, gdy doszło do pożaru, kiedy był na Komendzie Miejskiej Policji w Jastrzębiu i rozmawiał z naczelnikiem o pożarze, na sugestie funkcjonariusza, że brak ingerencji z zewnątrz wskazywałby na to, że sprawcą może być ktoś z domowników, oskarżony od razu poinformował policjanta, że jego syn – w przeszłości – w szkole, gdzie się uczył, miał incydent, w którym oskarżono go o podpalenie kosza na śmieci. Policjant odebrał to jako zasugerowanie, że syn jest sprawcą podpalenia. Wątek był wzięty pod uwagę przez śledczych, ale ostatecznie wykluczono syna Wojciecha jako sprawcę - uzasadniała sędzia Suchecka.

A to dlatego, że przeanalizowano rozmowę, jaką jedyny ocalały z pożaru syn przeprowadził z dyżurnym, gdy zadzwonił na numer alarmowy. Treść samej rozmowy, ton głosu i głosy innych domowników w tle świadczą o tym, że Wojciech P. był ofiarą i - jak wskazuje sędzia - tylko dzięki szybkiej akcji ratunkowej uniknął losu rodzeństwa i matki.

- Matki, która nie mogła nic zrobić dla swoich dzieci. Joanna P., co należy zauważyć i podkreślić, próbowała na tyle, na ile mogła zrobić coś w całej tej tragicznej instytucji. Bo jak inaczej wyjaśnić, że mała Agnieszka została znaleziona na podłodze w sypialni przykryta kocem, jak tym, że to matka w ten sposób próbowała ochronić swoje najmłodsze dziecko? Choć Agnieszki uchronić to nie mogło - mówiła sędzia Grażyna Suchecka.

Przy ocenie oskarżonego sąd wziął pod uwagę również inne jego zachowania. Preparował SMSy, by stworzyć sobie alibi, a pierwszy z nich wysłał w dniu pogrzebu. Chciał odsunąć od siebie podejrzenia.

- Odpowiedź na to, dlaczego to zrobił, częściowo znajdujemy w opinii sądowo-psychiatrycznej. W historii choroby czytamy, że z pobytu oskarżonego w ośrodku w Ustroniu odnaleziono list, który skierował on do lekarza prowadzącego, a który zawierał opis jego stanu psychicznego i rzekomo doznawanych objawów. Jak stwierdzili biegli, sam jego charakter i sposób narracji opisu objawów był typowym obrazem symulacji osoby, która stara się przekonać innych o istnieniu u siebie choroby, której nigdy nie miała. I o której posiadała wiedzę płytką, powierzchowną. W zabezpieczonej w domu oskarżonego książce odnaleźli fragment zawierający opis pacjentki ze schizofrenią, który fragmentami był identyczny z treścią listu. Biegli rozpoznali u oskarżonego osobowość psychopatyczną - mówiła sędzia.

W trakcie badań biegli zauważyli także, że przy omawianiu zdarzenia i opisie członków rodziny Dariusz P. nie był szczery. Uderzała ich płytkość uczuć oskarżonego, sztuczny, wymuszony płacz, bez głębszego przeżywania, i zauważalna umiejętność szybkiego podejmowania przez niego kolejnych wątków. Takie zachowania oskarżonego były wielokrotnie obserwowane na sali rozpraw - w trakcie procesu, kiedy był przesłuchiwany. Sąd w pełni podzielił opinię biegłych.

- Oskarżonego charakteryzuje łatwość wysławiania się, powierzchowny urok, egocentryzm, przesadne poczucie własnej wartości, brak wyrzutów sumienia, poczucia winy, brak empatii, skłonność do oszukiwania i manipulacji, płytkość uczuć oraz to, że potrafi w pełni kontrolować swoje postawy i zachowania, co również było zauważalne podczas rozpraw. Sąd określił motywację przy planowaniu i dokonaniu czynu przez Dariusza P. Zdaniem sądu motywem działania była nie tylko chęć uzyskania pieniędzy z odszkodowań, które by mu przysługiwały, ale motywem była też chęć uzyskania swoistej wolności od rodziny, którą stworzył - uzasadniała sędzia Suchecka.

Jak uzasadniał sąd, pieniądze, które jastrzębianin uzyskałby z tytułu odszkodowań byłyby jedynie środkiem do realizacji i korzystania z wolności w pełni. Dysponował on paszportem, który jako jedyny odnaleziono poza domem, paszporty reszty członków rodziny były w spalonym domu.

- Tłumaczenie, że to żona spakowała jego dokumenty, w tym paszport, by zrobił z tym porządek, są zupełnie niewiarygodne. Zresztą w wyjaśnieniach Dariusza P. była widoczna tendencja obarczania winą pewnymi zachowaniami czy działaniami innych, aby uzasadnić czy uwiarygodnić swoje zachowania lub wersje dla siebie korzystne. Przywołać można np. poinformowanie śledczych, że syna oskarżono kiedyś o podpalenie - przytaczała sędzia.

Zachowanie oskarżonego po tym, jak zginęła rodzina, nie wskazywały także na szczerość, co do deklaracji dotyczących wyjątkowych uczuć, jakimi miał ich darzyć. - Praktycznie po kilku miesiącach po tak wielkiej tragedii zaczął szukać kobiet i, zgodnie z ich zeznaniami, proponował im wspólne życie - mówiła sędzia.

- Okoliczności przedmiotowej sprawy, rażąco wysoki stopień społecznej szkodliwości tego czynu, dobra, które swoim karygodnym zachowaniem naruszył, nakazują orzeczenie najsurowszego wymiaru kary, czyli dożywotniego pozbawienia wolności. Fakt, że dopuścił się go wobec członków swojej najbliższej rodziny, żony i dzieci, z niskich pobudek, wskazuje również, aby ustalić, że będzie on mógł starać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie nie wcześniej niż po upływie 35 lat wykonywanej kary - uzasadniała sędzia Grażyna Suchecka.

Jak mówiła, tak surowa kara czyni zadość w poczuciu sprawiedliwości, a każda inna byłaby zbyt łagodna dla człowieka, który zdecydował się skazać na tak okrutną śmierć swoją żonę i dzieci. Z tym stanowiskiem nie zgadza się jednak obrońca oskarżonego, Eugeniusz Krajcer, który już teraz zapowiada apelację od nieprawomocnego wyroku.

PROKURATOR ŻĄDAŁ DOŻYWOCIA

- Ja podtrzymuję wszystkie argumenty, które już przedstawiałem. Dla mnie to, co miało składać się na łańcuch poszlak nie jest takie pewne, jak mogłoby się wydawać. To znajdzie się w apelacji, którą przygotuję. Jako obrońca mam wątpliwości, czy oskarżony rzeczywiście zabił swoją rodzinę - mówił Eugeniusz Krajcer.

Żadnych wątpliwości nie ma z kolei prokurator Karina Spruś z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Podkreśla, że głośna sprawa podpalacza z Jastrzębia-Zdroju zostanie przez nią na długo zapamiętana.

- Tę sprawę będę pamiętać szczególnie z uwagi na ilość ofiar i to, że tymi ofiarami były dzieci. Pokrzywdzonym życia nie wrócimy, ale myślę, że oddźwięk społeczny wyraźnie wskazuje na to, że takie zbrodnie nigdy nie pozostaną bezkarne. Dzisiejszy wyrok sądu potwierdził to, o czym mówiłam, czyli tezę, że oskarżony dopuścił się tej ohydnej, wstrętnej zbrodni. Ta motywacja była złożona. Było widać w toku sprawy, że Dariusz P. dostosowywał swoją linię obrony do ujawnianych dowodów. To też go zgubiło, ponieważ najzwyczajniej w świecie był niekonsekwentny - mówiła prokurator Karina Spruś.

Rodzina Dariusza P., obecna na rozprawie (szwagier, szwagierka, teść i syn Wojciech - red.), jak i sam oskarżony nie chcieli skomentować wyroku. Przez całą rozprawę w ciszy wysłuchiwali wyroku sądu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jastrzebiezdroj.naszemiasto.pl Nasze Miasto